Edith Piaf – wielka artystka francuskiej piosenki, która legendą stała się już za życia. Mierzenie się z takimi postaciami zawsze przysparza trudności, trzeba wykazać się nie lada umiejętnościami, by z walki z taką biografią wyjść obronną ręką. I muszę przyznać, że Olivier Dahan w „Niczego nie żałuję – Edith Piaf” poradził sobie całkiem przyzwoicie.
Mała Edith od najmłodszych lat wychowywała się praktycznie na ulicy. Kilka lat spędziła pod dachem babki, w burdelu w Normandii. Reszta życia to tułaczka i uliczne występy. Życie młodziutkiej jeszcze Edith zmienia się, gdy na jej drodze staje Louis Leplé – właściciel kabaretowej sceny. To przełom dla młodziutkiej ulicznicy, który niestety nie trwa długo – Leplé zostaje zamordowany, a Edith, posądzana wstępnie o tę zbrodnię, pada ofiarą skandalu. Bardzo szybko jednak Piaf wypływa na nowo, z wielką mocą i już do końca swoich dni jest po prostu wielką artystką.
Niezapomniana w tytułowej roli jest Marion Cotillard. I niestety, a zarazem trochę „stety” dla Dahana, to ona stanowi o największej sile produkcji i broni prześlizgnięcia się po biografii Piaf. Francuzka jest charyzmatyczna, balansuje emocjami (także widzów), przechyla języczek u wagi to w jedną, to w drugą stronę. Przebiega wręcz po ich skali… od rozpaczy po ekstazę, od miłości po bezbrzeżną samotność. Do tego nie można się pozbyć wrażenia, ze patrzy się na prawdziwą, jakimś cudem przywróconą do życia, Piaf. Nie dziwi więc wcale grad nagród (z Oscarem na czele), który spadł na Cotillard.
Zdjęcia i muzyka to kolejne elementy składowe „Niczego nie żałuję – Edith Piaf”, które wpływają na siłę obrazu. Nie powinno być jednak zaskoczeniem, że obraz Dahana jest też wyśmienity muzycznie. W tle rozbrzmiewają oryginalne nagrania Edith Piaf, które w połączeniu z tak wyśmienitym aktorstwem Cotillard stają się czymś wręcz niezapomnianym. Brawa należą się również autorowi zdjęć (Tetsuo Nagata), któremu udało się oddać duszną atmosferę spelunek, burdeli, brud ulic. Do tego atmosfera zdjęć oddaje stan emocjonalny bohaterki, co jeszcze bardziej potęguje odczuwanie filmu.
Jedyny mankament obrazu to według mnie wybiórczość biografii. Niemniej jednak zdaję sobie sprawę, że Dahan i Sobelman nie mieli innego wyjścia. 140 minut nie nuży, pokazuje najważniejsze, mające olbrzymi wpływ na życie Piaf momenty. I jest to chyba wszystko, co w obrazie o legendzie powinno się znaleźć. A całość biografii? Cóż, może to materiał na serial.
Fakt niezaprzeczalny – „Niczego nie żałuję – Edith Piaf” jest filmem dobrym. Śmiem twierdzić, że dla fanów Edith Piaf być może wybitnym. Mnie się podobał, więc nie pozostaje mi nic innego, jak z czystym sumieniem go polecić.