Kino sci-fi jest aktualnie dominującym na srebrnych ekranach. Powstaje wiele produkcji, skierowanych do równie wielkiej grupy odbiorców. Główny nurt skupiał się przez ostatnie lata na widzach, którzy mają aktualnie około trzydziestki i łatwo kupią produkt nazwany Avangers, Spider-Man czy jakikolwiek, który w jakiś sposób koreluje z ich dzieciństwem. Sam należę do takiej grupy, bo jakby mogło być inaczej. Wychowałem się na fali pierwszych dostępnych w naszym kraju komiksów o superbohaterach. Moja wyobraźnia, jak i wielu innych z mojego pokolenia, musiała wystarczyć. Tylko na to czekali producenci filmów o superbohaterach – poczekać aż będziemy dorośli, z własnymi pieniędzmi w portfelu. Wystarczy tylko wtedy rozpocząć zdjęcia do filmów o bohaterach tego pokolenia, a żniwa zaczną się same. Po kilku latach schemat ten załamał się, ale spotkał zupełnie nowy grunt – nastoletnich odbiorców, przesiąkniętych popkulturą na tyle, że da się im wcisnąć wszystko, jeśli tylko ma na sobie metkę „Hollywood”.
„Imperium Robotów: Bunt Człowieka” od samego początku miało jasny zamysł – rzucić do kin film, który będzie odpowiedzią na takie dzieła jak np. „Gra Endera”; „Więzień Labiryntu”; czy „Dawca Pamięci”. Strasznie dużo powstało w ostatnim czasie filmów, które próbują dotrzeć do nastoletniej widowni. Pytanie tylko – czy aby słusznie?
„Imperium Robotów” zaczyna się dla widza w momencie, w którym zwykle rodzą się seriale, czyli „już po” inwazji. Gatunek ludzki przegrał i jedyne, co mu pozostaje to... pozostawanie w domach. Każda niesubordynacja karana jest śmiercią. Młody Connor traci w ten sposób rodziców i trafia do domu Kate, która wychowuje już kilkoro mu podobnych, w tym własnego syna – Seana. Zbiegiem przedziwnych okoliczności Connor, Sean i reszta odkrywają sposób, jak wyłączyć „opaski”, które trzymają ich w czterech ścianach. Nie myśląc dużo, jak to nastolatkowie, postanawiają zrobić coś z tym fantem. Na nieszczęście dla nich, wpadają w ręce kolaboranta Smythe'a., ich byłego dyrektora szkoły, jeszcze sprzed inwazji. Sadystyczne zapędy Smythe'a doprowadzają do przypadkowego odkrycia w Seanie wyjątkowej mocy. Uciekinierzy postanawiają podjąć rękawicę rzuconą im przez roboty, a żeby tego dokonać, muszą pokonać długą i niebezpieczną drogę.
Zasadniczym problemem z odbiorem „Imperium Robotów” jest sam scenariusz. Wszystko wydaje się w nim w porządku, ale im dalej się w niego brnie, tym bardziej niedorzecznie to wygląda. W momencie, kiedy widz jest już postawiony przed wyborem – wyjść czy nie wyjść z sali kinowej, w mojej osobie włączył się przełącznik zakładający restart, jeśli trafie na film dla nastoletnich osób. Wraz z „pstryknięciem” zanurzyłem się w zupełnie inną historię, która bije na głowę wspomniane wcześniej produkcje. Dlaczego? Fabuła nie jest skomplikowana, a mimo wszystko zadaje widzowi jakieś pytania, które mają konkretną odpowiedź, którą trzeba znaleźć w sobie. Taki sam nacisk jest położony na stworzenie społecznego tła całej historii. „Imperium Robotów” nie pokazuje walki o coś, jak w większości filmów sci-fi o tematyce inwazyjnej, ale pokazuje walkę o kogoś, o człowieczeństwo samo w sobie. Dobrze jest widzieć, że takie filmy powstają, szczególnie jeśli skierowane są do nastoletniej widowni.
Trudno mi ocenić „Imperium Robotów” w sposób jednoznaczny. Z jednej strony jestem pełen podziwu dla pracy, jaka została wykonana przy warstwie fabularnej filmu, z drugiej widzę natomiast film, który jest mdły, z punktu widzenia dorosłych. Zapewne mój wewnętrzny nastolatek tak skakał w sercu podczas seansu, a może po prostu jeszcze nie zdecydowałem się, po której stronie stoję. Najlepszym rozwiązaniem będzie dla Was zapoznanie się z „Imperium Robotów” na własną rękę.