Nowe dzieło chińskiego (związanego z Hongkongiem) reżysera-sentymentalisty, Wong Kar-Waia „Jagodowa miłość” uznawane jest przez wielu (tak krytyków jak i widzów) za składankę charakterystycznych dla jego twórczości chwytów i motywów obleczonych w anglojęzyczność, by móc zawojować rynek Stanów Zjednoczonych. Przyznaję z niewielkim rumieńcem wstydu, że dla mnie najmłodsze dziecko twórcy „Spragnionych miłości” jest pierwszym, jakie dane było mi obejrzeć. Zaznaczam więc na wstępie, że moje spojrzenie jest całkowicie pozbawione ciężaru jego wcześniejszych filmów, tym samym „Jagodowa miłość” nie jest dla mnie nawet w najmniejszym stopniu składanką „The best of...”.
„Jagodowa miłość” podzielona jest na trzy części, pozornie niezwiązane ze sobą opowieści splecione zostały postacią głównej bohaterki – Lizzy (w tej roli Norah Jones). Dziewczyna, próbując pozbierać się po skończonym związku z mężczyzną, którego uważała za miłość swego życia, wyrusza w podróż po kraju. Podróż ta, podczas której Elizabeth zmienia miejsca i otaczających ją ludzi, wnoszących to i owo w jej życie, ma przynieść jej ukojenie zapomnienia i pomóc odnaleźć siebie.
Moim zdaniem najmocniejsza strona obrazu Kar-Waia to zdjęcia i muzyka. Obrazy pojawiające się przed oczyma widza są na przemian pełne ciepła i chłodu, odzwierciedlają nastroje, które przypisano miejscom odwiedzanym przez Lizzy. Dominujące oranże, żółcienie nieustannie przeplatają się z fioletami i błękitami, sceneria w takiej właśnie kolorystyce przerywana jest z rzadka obrazem roziskrzonego miasta. Wiele ujęć realizowanych jest spoza szyby, witryny kawiarni, baru czy kasyna, co wzmaga poczucie obserwacji przedstawianej historii. Do tego skupienie się na szczególe, które wprawdzie nie występuje zbyt często, ale bardzo ładnie podkreśla intymność sytuacji. Drażnić może jedynie trochę teledyskowy montaż filmu, zmienność tempa zdjęć, kiedy dzieje się coś mniej lub bardziej istotnego.
Pięknym i pierwszorzędnie dopasowanym dopełnieniem zdjęć jest wspomniana wyżej muzyka. Ciepła, bluesowa, momentami wręcz ciemna, parna i duszna. Do tego dźwięki w „Jagodowej miłości” wypełnione są tęsknotą i delikatną seksualnością. Ścieżka dźwiękowa jest wręcz idealna na romantyczne wieczory we dwoje.
Jednak ani zdjęcia, ani muzyka w obrazie Kar-Waia nie są najważniejsze. Osnową dla historii, która przemyka przed oczyma widza są trzy kategorie jego filozofii: czas, miejsce i ludzie, zdominowane przez tę najważniejszą, stanowiącą początek i koniec, określającą cały sens – miłość. „Jagodowa miłość” potwierdza to, co wielu wie nie od dziś. Przeszłość (czas) i tworzony z niej bagaż doświadczeń ma niewiarygodnie duży wpływ na ludzką osobowość, określa ją wręcz. Podobnie jest z przestrzenią. Kar-Wai przypisuje jej duże znaczenie, bo każde z przedstawianych miejsc (miast) ma swój charakter, swoją barwę, opowiada swoją własną, niepowtarzalną historię i w specyficzny, przypisany włącznie jemu sposób wpływa na bohaterów. Na koniec dochodzą ludzie, którzy według Lizzy, kończącej swą podróż i zataczającej czasoprzestrzenne koło, są niczym lustra, które z każdym kolejnym odbiciem pomagają określić samego siebie, tworzą mnie coraz bardziej – jak mówi Elizabeth. Te trzy kategorie przeplatają się ze sobą i każda z nich, oswojona i przeżyta przez bohatera, staje się kolejnym doświadczeniem, podwaliną niepowtarzalnej, ludzkiej osobowości . Splata je rzecz czwarta – spaja i według Kar-Waia nadaje sens jestestwu, a wpisana w trzy pozostałe staje się kolejną cegłą w budowaniu ontologicznego „ja”.
Obraz chińskiego reżysera wprawdzie nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia, ale jest przyjemnym obrazem o miłości, która ma smak niejeden. Do tego wspomniane zdjęcia i wyśmienita muzyka, a także mniej lub bardziej ukryte, zdecydowanie głębsze sensy niż w hollywoodzkich romansidłach sprawiają, że „Jagodową miłość” zaliczam do pozycji godnych polecenia. To niezłe kino w nie do końca amerykańskim stylu, choć skierowane właśnie na amerykański rynek.