Zjawiskowo piękny wizualnie film Dana Gilroya, w polskim przełożeniu – „Wolny strzelec”, to dla mnie najmocniejszy film tego roku. Jest to pełnometrażowy debiut reżyserski Dana Gilroya, który zaczynał w branży filmowej jako scenarzysta. Przez większość filmu towarzyszą nam zdjęcia nocne, a bohaterowie przeważnie filmowani są w dużych zbliżeniach – co przyznaję, jest momentami męczące. Natomiast użycie obiektywów szerokokątnych jest dobrym posunięciem i sprawia, że kadry są niezwykłe i mają dużą siłę oddziaływania na intensywność odbioru. Gdybym miała przyrównać ten film do jakiegoś już mi znanego – to byłby to „Taksówkarz” Martina Scorsese. „Wolny strzelec” to film o pogłębiającym się szaleństwie głównego bohatera – Louisa Blooma, w którego wcielił się Jake Gyllenhaal, występujący także w roli producenta filmu.
Od pierwszych minut filmu wiemy, że mamy do czynienia z osobą aspołeczną, socjopatą, kryminalistą. Jeśli my to wiemy – to myślę, że także w jego świecie powinno być to oczywiste. Właśnie to film chce powiedzieć. Pomimo świadomości istnienia takich osób w społeczeństwie nikt nie stara się ich powstrzymać, nikt nie stara się ich sprawdzać, ale wręcz pozwala takim jednostkom działać i rozprzestrzeniać się wchodząc na sam szczyt. Choć film skupia się na świecie mediów – co na pewno jest dobrym posunięciem i dlatego nabiera dużo szerszej mocy, bo media obecne są w życiu każdego z nas – to myślę, że jest to historia bardzo uniwersalna i może dotyczyć każdej dziedziny, czy branży. To zjawisko ma także miejsce w polityce czy środowiskach korporacyjnych.
Oto człowiek, który na początku filmu kradnie drut, sprytnie ubarwia informacje na własny temat, manipuluje ludźmi – czego nawet nie stara się specjalnie ukrywać. Ten człowiek dostaje się na sam szczyt (!) i nikt go przed tym nie powstrzymuje. To nie jest film o człowieku, który jest tak bystry i przebiegły, że wszystkich przechytrza i dlatego wygrywa, ale to film o systemie i o nas wszystkich, którzy na to pozwalamy, przymykając oczy na pewne sprawy. Znamienne jest to, że nikt nie stara się go sprawdzać, bo skoro bohater dostarcza tego, z czego są pieniądze – to lepiej nie pytać, jak to mu się udaje.
Film w bardzo rzetelny sposób pokazuje machinę mediów, które kreują naszą rzeczywistość, które także bardzo skutecznie manipulują opinią publiczną, ale poniekąd spełniają zachcianki samego „ludu”. „Wolny strzelec” nie stara się nikogo osądzać, ale stawia nas w kłopotliwej sytuacji, zastanowienia się nad samym sobą. W jakim stopniu chęć zysku kieruje naszymi poczynaniami, a ile jest w tym etycznej odpowiedzialności.
Nie to jest najgorsze, że na świecie dzieją się złe rzeczy, ale to, że stały się one pożywką dla wszystkich. Nie tylko dla mediów, ale także dla odbiorców. Bez popytu nie ma podaży. Z jednej strony chcemy, żeby świat był lepszy i przejmujemy się tragediami, a z drugiej strony nie potrafimy bez nich żyć – przerzucając kanały w poszukiwaniu co rusz to większych sensacji. O tym też jest ten film – o sensacjach, które napędzają medialną machinę. W takim razie nietrudno się domyślić, że jeśli tych sensacji zaczyna brakować, potrzeba trochę pomóc im się rozwinąć, trochę je wyreżyserować. Kiedy Bloom dostaje pierwsze pieniądze za swój materiał i zapytuje szefową wiadomości – Ninę Rominę (Rene Russo), ta dzierżąca wysokie stanowisko, ale stojąca przed zagrożeniem zdmuchnięcia jej w każdej chwili ze świecznika – odpowiada bez ogródek: „Wyobrażaj sobie nasze wiadomości jako obrazy dokumentujące wrzeszczącą kobietę biegnącą po ulicy z poderżniętym gardłem”. Louis, żeby mieć lepszy materiał, posuwa się coraz dalej. Zaczyna od wyciągnięcia zmasakrowanej ofiary wypadku samochodowego spod auta, gdy ktoś inny wzywa w tym czasie pomoc, by skończyć na zainscenizowaniu dramatycznej rzezi w odcinkach, a to wszystko po to, by zadowolić szefową wiadomości i przyciągnąć widzów. Nie da się w tym filmie przedstawić jedynego winnego.
Po obejrzeniu filmu wiele osób może powiedzieć, że nie ma w nim nic nadzwyczajnego, a prawda w nim przedstawiona jest oczywista – jak ta, że trawa jest zielona. I owszem, w tym filmie nie ma nic odkrywczego – ot rzetelne sfabularyzowanie rzeczywistości medialnej pokazanej na skrajnym przykładzie psychopaty, ale w takim razie, jeśli jest to takie oczywiste, to dlaczego takie sytuacje ciągle mają miejsce i to nie tylko w mediach. Ten film jest jak patyk włożony w łańcuch tej rozpędzonej machiny, której wszyscy jesteśmy częścią. Każe się na chwilę zatrzymać i zastanowić, dlaczego jakiś psychopata jest na szczycie i czy na pewno wszyscy zawsze postępujemy etycznie.
Dla mnie fenomenem tego filmu jest niezwykle przemyślany scenariusz. Opiera się na zasadzie hierarchiczności. Bohater, który na początku jest na dole drabiny społecznej, a nawet jest pomiatany, pod koniec filmu sam pomiata innymi. Znakomicie napisane dialogi – nic za dużo, nic za mało. Sama esencja tego, co należy powiedzieć.
Podsumowując, film „Wolny strzelec” na pewno nie jest absolutnym arcydziełem, jak to głosi dystrybutor, ale jest bardzo solidnie zrealizowanym, współczesnym głosem na temat naszej kondycji etycznej. Inspiruje do dyskusji, a może i do jakiejś sensownej zmiany całego, społecznego zaangażowania. Film polecam bardzo mocno i czekam na więcej takich rzetelnych produkcji.