Ari Aster w swoim pełnometrażowym debiucie zaproponował
odświeżenie formatu horroru, który świecił swoje triumfy kilka dekad temu.
Skoro jednak srebrny ekran prezentuje „American Horror Story” (od 2011) Ryana
Murphy’ego i Brada Falchuka, a Agnieszka Holland podjęła się reżyserii nowej
wersji „Dziecka Rosemary” (2014) jako miniserialu, warto poznać nowe spojrzenie
na nieoczywisty tutaj kult diabła.
Otwarcie filmu nekrologiem jest intrygującym i nowatorskim
podejściem. Aster nie stronił jednak od chwytów znanych fanom horroru, jak niespójne
odbicie w lustrze czy przemieszczanie się bohaterki po suficie.
Niespieszna akcja pozwala poznać bohaterów, czyli rodzinę Grahamów:
Annie (Toni Collette), Steve’a (Gabriel Byrne), ich syna, Petera (Alex Wolff) i
córkę, Charlie (Milly Shapiro). Annie wydaje się być typową artystką: skupioną
na swoich makietach, dużo czasu spędza w pracowni, skrupulatnie łącząc
miniaturowe elementy, które odzwierciedlają sytuacje z jej życia, włączając w
to chorobę matki. Steve jest zdroworozsądkowym, wspierającym małżonkiem, Peter
skupia się na paleniu zioła a Charlie żyje w swoim świecie. Aster prowadzi
narrację często przyjmując punkt widzenia jednego z członków rodziny. W
przypadku dziewczynki są to pytania o śmierć i obawa, kto zajmie się nią po
śmierci matki. Relacje dzieci z matką są kluczowe – to oś filmu, w dużej mierze
skupionego wokół żałoby, jednak reżyser tworzy wokół tego stanu emocjonalnego
całą fabułę, gdzie uczucia to tylko punkt wyjścia do przeżywania (kolejnego)
horroru.
Wprowadzeniem w spirytyzm jest podręcznik, który Annie
odziedziczyła po rodzicielce. Pojawiające się tajemnicze słowa na ścianie
wydają się być niezauważone przez bohaterów, widz zyskuje wiedzę niedostępną
osobom dramatu rozgrywanego w domu. Aster sprawnie zwraca uwagę odbiorców na
wisiorek, w którym została pochowana głowa rodu oraz jaki nosi jej córka, o
charakterystycznym wzorze pojawiającym się także w kluczowych momentach dla
rozwoju akcji. Dbałość o szczegóły pozwala na snucie domysłów i próbę
przewidzenia wydarzeń, jednak twórca nie zawsze korzysta z własnych tropów, do
których zaliczyć można ulotkę o seansach spirytystycznych. Do wywoływania
duchów i podjęcia kontaktu ze zmarłą namawia Annie Joan (Ann Dowd) poznana na
spotkaniu dla osób przeżywających stratę bliskich.
Joan jest sekretem Annie, nie jedynym w gronie rodzinnym.
Każda z osób ukrywa przed resztą domowników ważne sprawy: grupę wsparcia pod
pozorem seansów, ale kinowych; zbezczeszczony grób jako problemy z rachunkiem,
uzależnienie i niezdrową fascynację martwym zwierzęciem. Brak zaufania pomiędzy
bliskimi prowadzi do izolacji oraz powoduje wybuch Annie, jednak ujawnienie jej
stanu psychicznego nie powoduje katharsis
u nikogo.
Warto zwrócić szczególną uwagę na genialne kadry Pawła
Pogorzelskiego. Ujęcia kamery często odzwierciedlają stany emocjonalne
bohaterów przyjmując ich punkt widzenia, jak spojrzenie Pete’a przez witraż, płynny
ruch kamery ukazujący makietę domu sugeruje niestabilność autorki miniatury,
czy za sprawą równie iluzorycznego zdjęcia babci na pogrzebie, jakby seniorka
rodu siedziała na kanapie czekając na rozmowę zestawione z jej ciałem w trumnie
stanowią drastyczny kontrast i budują niepokój. Pogorzelski doskonale
współtworzy atmosferę filmu dzięki obrazom ukazującym perspektywę Grahamów.
Operator świetnie też wprowadza widzów w miejsce akcji, za pomocą najazdu kamery
na detal miniatury Annie, która podczas zbliżenia obiektywu zmienia się w plan
i przeistacza w miejsce akcji – to nie tylko umowność budząca skojarzenie z
manifestem Larsa von Triera i Dogmy 95, ale także intertekstualne odniesienie
do „Szeptów” („The Awakening”) Nicka Murphy’ego z 2011 roku.
Zdolnego autora zdjęć wspierają równie utalentowani montażyści.
Dzięki przejściom Jennifer Lame i Luciana Johnstona, udziela się stan
niepokoju. Nagłe i szybkie cięcia wytrącają z równowagi, ale nie tworzą
dystansu do przedstawianej historii. Zwłaszcza gwałtowna zmiana z nocy w dzień
podkreśla paranoiczną atmosferę w posiadłości rodziny. Ekipę wspierają równie
świetni dźwiękowcy. Lewis Goldstein, Michael Miller, Steven C. Laneri, Tom Ryan
i Jerrell Suelto sprawnie budowali napięcie wzrastającym niepokojącym dźwiękom;
nieoczekiwaną, przedłużającą się ciszą czy kląskaniom, umiejętnie budując
grozę, co zbliżyło twórców do Oscarowej ekipy „Egzorcysty” (1973) Williama Firedkina
w składzie: Richard King, Michael Minkler, Christopher Newman i Gary Rizzo.
Na uznanie zasługuje przede wszystkim doskonała Toni Collette.
Mimiczność aktorki to kunszt jej grania i koronuje starania całej ekipy
filmowej, by produkcja odniosła sukces na gruncie skutecznego wprowadzania
niepokoju i budowania grozy w każdej kolejnej scenie. Aktorka świetnie przedstawiła
stan emocjonalny postaci dzięki odpowiednio dawkowanej ekspresyjności. Collette
równie wiarygodnie zagrała typową artystkę, dla której sztuka zajmuje pierwsze
miejsce, natomiast rodzina, choć równie ważna, musi walczyć o uwagę. Sztuka
została przedstawiona w horrorze jako równoległy bohater ważny dla przebiegu
akcji, odzwierciedlając psychikę Grahamów. Aster wprowadził obok spirytyzmu
kolejny aspekt wykorzystywany w gatunku –
somnambulizm. Lunatykowanie Annie wiąże się także z oniryzmem. Przestrzeń snu w
horrorze to oczywiście koszmary, które nierzadko ulegają urzeczywistnieniu, co
pozwoliło twórcom stopniowo budować napięcie.
Gabriel Byrne również sprawdził się w gatunku, jak i portretowanej
roli ojca. Pozornie stonowany, nie jest jednak pozbawiony emocji wobec straty.
Wspiera żonę, dostrzega także moment załamania. Steve próbuje podejmować działania,
a jednak wydaje się, że akcja dzieje się obok niego. Byrne fantastycznie
pokazuje kolejne etapy przejmowania się jego postaci i próbę podjęcia scalenia
rozbitej rodziny, jednak nie ma charyzmy artystki, a jego wątpliwości i budzący
się brak zaufania do żony ma swoje konsekwencje.
Alex Wolff jako Peter ujawnia swoje zdolności dopiero w
drugiej połowie filmu. Starszy brat Charlie jest tak samo zagubiony w relacjach
z matką, jak młodsza siostra i nie potrafi wyjść poza rolę bezradnego dziecka.
Aktor dobrze wykonał swoje zadanie tworząc postać młodego chłopaka przerażonego
sytuacją rodzinną, równie biernego co ojciec, emocjonalnie przypomina matkę,
tak samo bezbronny jak Charlie, przypieczętowuje swój los stając się marionetką
sił zła, jak reszta rodziny.
Milly Shapiro niezwykle dojrzale ukazała swoją bohaterkę,
kreując Charlie na wycofaną i lekko zdziwaczałą dziewczynkę. Kamera skupiona na
jej działaniach pozwala oczekiwać od fabuły, że Shapiro odegra rolę nie tyle
równie ważną, jaką miała do odegrania młoda aktorka, ile zbliżoną do
pierwszoplanowej Annie, zwłaszcza, że obie aktorki miały doskonałą mimikę, co
znalazło swoje przełożenie na odbiór postaci.
Należy podkreślić, że Aster doskonale ujął relacje rodzinne
pomiędzy dojrzałymi rodzicami a młodszym pokoleniem także dzięki odpowiedniej
obsadzie, odchodząc od wszechobecnych w produkcjach głównie amerykańskich
nieudanych wyborów castingowych, gdzie trudno rozróżnić funkcje postaci
pełnionych w rodzinie za sprawą poprawionej chirurgicznie urody matek oraz
ojców.
Ann Dowd również przyczyniła się do uznania obsady za
idealnie dobraną. Kreacja Joan pozwala na snucie domysłów, zwłaszcza, że Aster
jako scenarzysta sprytnie podsuwa trop co do wagi postaci, jednak nie do końca
korzysta z własnych wskazówek, co prowadzi do lekkiego rozczarowania
zakończeniem.
Historię można było rozwiązać na kilka innych sposobów. Pomimo rozbudowanego wstępu wprowadzającego widza we właściwą akcję, pojawiają się skróty, które mogłoby poprowadzić fabułę inaczej niż zadecydował scenarzysta i reżyser w jednej osobie. Kiedy Annie wyjawia rodzinie, że jest medium, brakuje choćby retardacyjnych przebić umożliwiających przyjęcie takiego wyznania za faktyczne; bohaterka informuje męża i syna o udanym seansie, ale przeprowadza go ponownie; nie dowiadujemy się, jak zginął pupil rodziny ani co oznacza tajemniczy trójkąt na podłodze pod łóżkiem nestorki rodu, chociaż na jej córce nie wydaje się robić żadnego wrażenia. Taki zabieg wyjaśnia zdarzenia z perspektywy czasu, ich pełny obraz uzyskujemy dopiero w domku na drzewie. Aster odświeżył formułę horroru satanistycznego, aczkolwiek o wiele więcej zyskałby gatunek, gdyby twórca pozostał w sferze dramatu o żałobie.