W niewoli kultowego score’u [recenzja OST]
Arkadiusz Kajling | 2024-11-28Źródło: Filmosfera
Chyba trudno dziś znaleźć entuzjastę muzyki filmowej, który nie znałby kultowego score’u do „Gladiatora” w reżyserii Ridleya Scotta, lub nie rozpoczął swojej muzycznej przygody z tym gatunkiem od towarzyszącej produkcji płyty Hansa Zimmera. Ten nowożytny klasyk z 2000 roku osadzony w czasach antycznego Rzymu zapadł w świadomość widzów nie tylko dzięki brawurowym rolom Russella Crowe’a i Joaquina Phoenixa, czy odwzorowanych z nabożnym wręcz pietyzmem realiów starożytnego świata – niebagatelną rolę w utrwaleniu filmu w świadomości kinomaniaków i kulturze masowej miała właśnie oryginalna ścieżka dźwiękowa stworzona przez niemieckiego kompozytora przy współpracy z Lisą Gerrard, która zyskała szerszy rozgłos jako członkini zespołu Dead Can Dance, prezentującego alternatywne spojrzenie na world music. O jej wielkim wpływie na współczesną muzykę może zaświadczyć fakt, że już trzy lata po premierze Luciano Pavarotti wydał utwór „Il Gladiatore” (który podobno miał być umieszczony na filmowym albumie), a ponad dekadę później inny słynny włoski tenor Andrea Bocelli zaproponował swoją wersję „Now We Are Free” w rodzimym języku pt. „Nelle Tue Mani” na cedeku „Cinema” celebrującym kultowe piosenki ze świata X muzy. I chociaż Hans Zimmer ostatecznie nie zamienił nominacji do Oscara na nagrodę za swoją propozycję do filmu Scotta (złoty rycerzyk w 2001 roku powędrował w ręce Tana Duna za „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka” w wizji Anga Lee), to jego porywająca muzyka nie tylko przetrwała próbę czasu, ale kompozycje zdobywcy statuetki Amerykańskiej Akademii za „Króla Lwa” z epickim „Honor Him” na czele do dzisiaj pozostają jednymi z najbardziej rozpoznawalnych motywów współczesnego kina. Prawie ćwierć wieku później od premiery pierwszego „Gladiatora” jego reżyser dosyć nieoczekiwanie przygotował kontynuację, a na muzyczną arenę zaprosił tym razem Harry’ego Gregsona-Williamsa, czyli dawnego protegowanego Hansa Zimmera, który na oczach całego świata miał zmierzyć się ze sławą wielkiego poprzednika – czy brytyjskiemu kompozytorowi udało się wyzwolić z muzycznej niewoli nawet najzagorzalszych fanów soundtracków, którzy przecież od lat świadomie pozostają pod wpływem tego legendarnego score’u?
Od 15. listopada w polskich kinach można już oglądać „Gladiatora II” i zapewne wielu miłośników epickich pojedynków osadzonych w starożytnych realiach z niekłamaną ekscytacją zasiadło na kinowych fotelach już w dniu premiery wysokobudżetowego widowiska, wciąż jednak w pamięci mając pierwszą odsłonę filmu Rileya Scotta. Tym razem głównym bohaterem uczyniono Luciusa (w tej roli Paul Mescal), który jeszcze jako dziecko był świadkiem śmierci Maximusa z rąk swojego wuja Commodusa. Po latach chcąc przeciwstawić się dwóm cesarzom rządzącym stolicą żelazną pięścią, decyduje się jako gladiator walczyć w Koloseum, by zwrócić należną chwałę Rzymu jego ludowi. Brzmi znajomo? Być może to dlatego, że scenariusz do kontynuacji chce ukryć fakt, iż sequel „Gladiatora” jest w pewnym sensie jego remake’iem anno domini 2024 i zarazem powodem zamiany miejsc na kompozytorskim krześle. Hanz Zimmer zdecydował się nie wracać do „Gladiatora II” i decyzja ta została podjęta po poprzednich doświadczeniach związanych z ciągłą rewizytą swoich słynnych prac. Jak przyznał w jednym z wywiadów: „To naprawdę bardzo proste. Stworzyłem ten świat. I myślę, że zrobiłem to dobrze. A wszystko, co bym zrobił teraz, naraziłoby mnie na powtarzanie samego siebie, czego nie chcę robić, lub na to, że krytycy będą mnie masakrować, mówiąc, że nie zrobiłeś tego tak dobrze, jak zrobiłeś to za pierwszym razem”. Oryginalna partytura z 2000 roku zajmuje w sercu niemieckiego kompozytora szczególne miejsce i Zimmerowi podobała się idea, by nie być porównywanym do swojej poprzedniej pracy, mając na koncie już liczne muzyczne kontynuacje do filmów z serii „Batman”, czy „Kung Fu Panda” – to też powód dlaczego autora kojarzonego ze słynną disnejowską franczyzą „Piraci z Karaibów” nie usłyszymy w nadchodzącej jeszcze w tym roku aktorskiej kontynuacji „Króla Lwa”, odkrywającej przed widzami historię Mufasy.
Angaż Gregsona-Williamsa, który ogłoszono w pierwszych dniach stycznia tego roku nie do końca powinien dziwić fanów muzyki filmowej – ta zamiana miejsc na kompozytorskim krześle to w pewnym sensie naturalne przekazanie pałeczki swojemu dawnemu uczniowi, który na swoim koncie ma także liczne kolaboracje z samym reżyserem projektu: w przeszłości Harry Gregson-Williams współpracował z Ridleyem Scottem przy takich jego filmach jak „Marsjanin” i „Królestwo niebieskie” (co zaowocowało nawet nominacją do Złotego Globu), czy wyprodukowanych w ostatnich latach „Domu Gucci” oraz „Ostatnim Pojedynku”. Brytyjski kompozytor, który stworzył ponad sto minut oryginalnego score’u (z ktorych tylko kilka minut poświęcono na muzyczne odniesienia do pierwszej części), tak opisuje pracę nad swoim najnowszym materiałem: „Moim zamierzeniem w odniesieniu do tej muzyki było stworzenie kompozycji ucieleśniającej duchową esencję oryginalnego filmu, jednocześnie tworzącą świeże otoczenie dźwiękowe dla Luciusa i innych głównych postaci, które tu spotykamy. Lucius potrzebował bardzo wszechstronnej linii melodycznej – jest centrum filmu, a jego miłość, przywództwo, wściekłość i potrzeba zemsty musiały znaleźć odzwierciedlenie w towarzyszącej muzyce. Poza dużą orkiestrą i chórem, których wymagała ta epicka opowieść, poczułem potrzebę zastosowania unikalnych instrumentów, aby pomóc w procesie opowiadania historii. Niezależnie od tego, czy były struny skrzypiec barytonowych lub wiolonczeli elektrycznej – które symbolizowały intrygi i fabułę Macrinusa, czy prymitywne rogi, które pomogły nam przenieść się do starożytnego Rzymu, odpowiednie instrumenty pomogły wprowadzić poczucie wyjątkowości do postaci i miejsc. Od specjalnie nagranych partii wokalnych reprezentujących wojowników Numidian, po ezoteryczne brzmienie głosu Lisy Gerrard, wszystkie te różne unikalne dźwięki i kolory były niezbędne, aby opowiedzieć historię Luciusa”.
Aby wygenerować angażujący emocjonalnie słuchacza odpowiedni muzyczny krajobraz antycznego świata z „Gladiatora II”, Harry Gregson-Williams współpracował z wybitnymi wykonawcami z całego globu, by skomponować unikalną ilustrację muzyczną i stworzyć egzotyczne dźwięki, które przywołają na myśl atmosferę starożytnego Rzymu – brytyjski kompozytor najpierw stworzył tzw. „listę życzeń instrumentów”, których chciał użyć na swoim soundtracku, a następnie wybrał poszczególnych performerów rozsianych po całej Europie i zaprosił ich do współpracy, dzięki czemu tło muzyczne zyskało na różnorodności. Jednym z nich jest Abraham Cupeiro, którego muzyk wyszukał w internecie i w konsekwencji pojechał do północnej Hiszpanii na spotkanie z młodym multiinstrumentalistą, który słynął nie tylko z gry na historycznych instrumentach jak carnyx, czy róg iberyjski, ale i tworzenia ich od podstaw – to one odpowiadają za surowy i organiczny wydźwięk score’u, który wzbogacony został o bardziej współczesne instrumenty, jak elektryczna wiolonczela w wykonaniu dobrego przyjaciela kompozytora Martina Tillmana, która pomogła wzmocnić sceny bitewne, szczególnie w kompozycjach „War, Real War”, czy „Lucius, Arishat and the Roman Invasion”. Na tym właśnie instrumencie stworzono także temat główny dla postaci granej przez Denzela Washingtona, dzięki czemu motyw Macrinusa zyskał na elegancji i dostojności. Po napisaniu głównych motywów muzycznych w swoim studio w Los Angeles, kompozytor wrócił do rodzinnej Wielkiej Brytanii, aby zarejestrować całą partyturę z pełną orkiestrą symfoniczną, wiodącym brytyjskim chórem The Bach Choir i światowej sławy zespołem Viol Consort Fretwork w prestiżowym studiu Abbey Road Studios – to właśnie w tym miejscu Gregson-Williams nagrał wcześniej wiele swoich partytur (w tym do „Shreka”, czy „Opowieści z Narnii”), a podczas sesji był na łączach z Hansem Zimmerem, by jego dawny mentor mógł nie tylko usłyszeć najnowszą ilustrację muzyczną, ale i udzielić cennych wskazówek i porad.