Już od pewnego czasu studio filmowe Warner Bros. mierzy się z poważnymi problemami finansowymi i to mimo kilku kasowych hitów w globalnym box office’ie, które amerykański gigant branży rozrywkowej i technologicznej dostarczył w ostatnich latach, jak „Barbie”, czy „Minecraft: Film” – nikogo nie powinien zatem dziwić fakt, że korporacja intensywnie szuka potencjalnych tematów, które mogłyby się z czasem przekształcić w dochodowe franczyzy, a kluczowym obecnie elementem strategii studia jest „Superman” w reżyserii Jamesa Gunna, otwierający zarazem nowy rozdział DCU jako pierwszy z sześciu zapowiedzianych projektów w ramach resetu superbohaterskiego uniwersum. Jeszcze przed premierą nowej inkarnacji Człowieka ze Stali twórca „Strażników Galaktyki” otwarcie przyznawał się do politycznego wydźwięku swojego najnowszego dzieła, mierząc się z krytyką zarówno zagorzałych fanów Zacka Snydera, jak i aktorów wcielających się w przeszłości w kultowego herosa, a wpływy ze światowych kin tylko potwierdziły ten fakt – pomimo, iż nowy „Superman” poradził sobie zdecydowanie lepiej na amerykańskim podwórku, niż jego poprzednie wersje, to dla reszty globu USA od kilku lat przestały się liczyć jako wiarygodny sojusznik w międzynarodowych sporach, które zdają się jedynie eskalować. Cały świat desperacko potrzebuje superherosa, tylko czy bohater o twarzy Davida Corensweta okaże się jego zbawcą, chociażby na srebrnym ekranie?
Reżyser James Gunn rezygnuje z opowiedzenia genezy ostatniego syna Kryptonu, zakładając (całkiem słusznie), że większość kinomaniaków doskonale poznało już tę historię za pomocą różnych mediów na przestrzeni lat (podobny zabieg Warner Bros. zastosowało w „Batmanie” Matta Reevesa z 2022 roku pomijając origin story Bruce’a Wayne’a), a za wprowadzenie do fabuły służy tekst pojawiający się na ekranie w scenie początkowej. Supermana poznajemy już w momencie jego kilkuletniej superbohaterskiej działalności w Metropolis jako jednego z metaludzi zamieszkujących Ziemię, który właśnie zapobiegł eskalacji militarnego konfliktu pomiędzy dwoma zwaśnionymi narodami – teraz heros stawia czoła konsekwencjom swoich czynów, które podzieliły opinię społeczną i po raz pierwszy mierzy się z porażką poniesioną w walce z Młotem Boravii. Ten tajemniczy uzbrojony złoczyńca jest w rzeczywistości tylko jednym z pionków w znacznie większej grze, prowadzonej przez odwiecznego wroga naszego kosmicznego protagonisty, Lexa Luthora, który wciela w życie misterną intrygę mającą na celu skompromitowanie Kal-Ela i przedstawienie go jako wroga całej ludzkości. Zmagając się z kryzysem wizerunkowym i próbując jednocześnie pogodzić swoje kryptońskie dziedzictwo z ziemskim wychowaniem, Superman będzie musiał oczyścić swoje imię i odzyskać utracone zaufanie ludzi, ostatecznie definiując rolę superbohatera we współczesnym świecie.

Resetując superbohaterski panteon DC, jego naczelny architekt po trasferze z Marvela musiał przede wszystkim odpowiedzieć (tak sobie, jak i widowni) na pytanie o powód reinterpretacji postaci legendarnego herosa, który obecny jest w popkulturze od prawie dziewięćdziesięciu lat – i robi to już w scenie otwierającej film! Przesycone mrocznym stylem widowiska Zacka Snydera wyidealizowały wizerunek Kal-Ela o twarzy Henry’ego Cavilla i nieco ograbiły go z ludzkich emocji. James Gunn postanowił ciut skruszyć tę patynę i „uczłowieczyć” go na wzór literackiego pierwowzoru, powracając jednocześnie do korzeni postaci za sprawą wyrazistej kolorystki znanej z klasyki komiksów. Najnowszego przedsięwzięcia o Człowieku ze Stali nie byłoby zresztą nam dane podziwiać w kinie, gdyby nie słynny komiks „All-Star Superman”, który był wzorem dla superherosa anno domini 2025 – amerykański reżyser wytłumaczył, że podczas gdy jego „Strażnicy Galaktyki” byli hołdem do wszystkiego, co ceni sobie w kinie, to najnowszy „Superman” nawiązuje do tego, co filmowiec kocha w świecie komiksów. Jamesa Gunna na tle innych twórców podejmujących się ekranizacji graficznych powieści wyróżnia jego głęboka świadomość, że rysunkowa forma to nie tylko estetyka, ale sposób prowadzenia całej historii – język, który potrafi być jednocześnie kolorowy i kiczowaty, ale z drugiej strony głęboki i poważny, co możemy dostrzec na praktycznie każdym kadrze filmu.
Fascynacja legendarną powieścią graficzną dopadła nie tylko reżysera, ale i również aktora wcielającego się w nowego Supermana – David Corenswet zdradził, że to właśnie lektura dzieła Granta Morrisona i Franka Quitely'ego pomogła mu w przygotowaniach do wejścia na plan filmowy: „Moment, w którym Superman obserwuje Ziemię z Księżyca definiuje go jako postać. To samotność i tęsknota, które wiążą się z tą chwilą – on pragnie, by wszyscy mogli zobaczyć świat tak, jak on go widzi.” Inspiracje powieścią graficzną nie kończą się na samym protagoniście – Gunn wyznał, że nie byłoby nowego Lexa Luthora bez Morrisona, który dał mu pomysł na odmłodzonego wizualnie antagonistę jako budzącego szacunek twardziela, wrogo nastawionego wobec obcych wszelkiej maści, co zestawiając z obecnym prezydentem USA realizującym twardą ręką swoją antyimigracyjną agendę wywołało lawinę komentarzy, zarzucających reżyserowi polityczny wydźwięk filmu. James przyznał, że „Superman” od polityki nie ucieka i choć jest ona istotnym elementem całej produkcji, to nie najważniejszym jej aspektem: „Ten film jest polityczny, ale opowiada też o moralności. Czy pod żadnym pozorem nie powinno się nikogo zabić, tak jak wierzy w to Superman? A może powinien istnieć balans, czego zwolenniczką jest Lois? To historia ich związku i tego, jak odmienne opinie na temat kilku podstawowych wartości mogą przeszkodzić w budowaniu relacji.”

Najnowsze wcielenie Supermana na wielkim ekranie tworzy David Corenswet, dotąd mało znany szerokiej publiczności, choć mający oko do twarzy kinomaniacy mogą kojarzyć go z zeszłorocznego quasisequela „Twisters” z 2024 roku, czy krwawego horroru „Pearl” z 2022 roku – to właśnie podczas seansu tego drugiego dreszczowca z Mią Goth w tytułowej kreacji James Gunn odkrył amerykańskiego aktora, przeglądając jego nagranie z przesłuchania jako jedno z pierwszych. Corenswet ostatecznie pokonał w wyścigu o kultowe czerwone majtki m.in. Toma Brittneya, czy Andrew Richardsona – ten nieoczywisty wybór zwrócił się jednak z nawiązką, gdyż David wnosi do ikonicznej postaci nie tylko swój naturalny urok, ale po raz pierwszy kosmita z obcej planety wydaje się naprawdę ludzki, a co za tym idzie także bliższy obecnej widowni. Swoje emocjonalne oblicze odsłania m.in. w relacji z energiczną Lois Lane, którą gra Rachel Brosnahan („Wspaniała pani Maisel”) – wspólnie tworzą zgrany ekranowy duet, a między aktorami da się wyczuć chemię. Prawdopodobnie najlepszą inkarnację Lexa Luthora tworzy Nicholas Hoult jako postać na wskroś przesiąkniętą złem, idealnie oddając jej narcystyczny charakter znany z komiksów i animacji. Na uwagę zasługuje także Edi Gathengi jako Mr. Terrific, który dostaje najbardziej „gunnowską” scenę akcji w filmie, skutecznie nas przekonując, że jego bohater nie jest tylko dodatkiem „Supka” i zasługuje na osobny spin-off.
Oryginalną ścieżkę dźwiękową do filmu skomponował John Murphy, który miał już okazję współpracować z reżyserem przy jego poprzednich projektach: kinowych hitach „The Suicide Squad” z 2021 roku i „Strażnikach Galaktyki Vol. 3” z 2023 roku, oraz na małym ekranie przy serialu telewizyjnym „Peacemaker” i odcinku świątecznym „Strażników” dla platformy streamingowej Disney+. Jeszcze w grudniu zeszłego roku James Gunn potwierdził, że prócz oryginalnego score’u widzowie usłyszą kultowy temat „Superman March” stworzony przez Johna Williamsa na potrzeby kinowej odsłony z 1978 roku – legendarny motyw w nowej aranżacji podkreśla ścisły związek najnowszej inkarnacji superherosa z jego wcześniejszymi wersjami. Być może to dlatego Gunn postanowił zrezygnować z wypełnienia soundtracku piosenkami, ograniczając się do zaledwie dwóch: „Punkrocker” rockowej grupy Teddybears z udziałem Iggy’ego Popa oraz „5 Years Time” brytyjskiego indie bandu Noah and the Whale. Murphy zaczął tworzyć muzykę jeszcze na długo zanim na planie filmowym padł pierwszy klaps z pomocą Davida Fleminga, który od dziecka jest wielkim fanem graficznych powieści i komiksów superbohaterskich, co przełożyło się na efekt finalny – pompatyczny epicki score oparty na orkiestrze z dodatkiem elektrycznych oraz akustycznych gitar podkreśla zarówno patetyczny ton nowego widowiska, jak i silne przywiązanie do muzycznej klasyki gatunku.

WYDANIE BLU-RAY
Po trzech miesiącach pobytu w kinach i zebraniu ponad sześciuset milionów dolarów, nowy „Superman” debiutuje na rynku wydań fizycznych we wszystkich formatach: DVD, Blu-ray oraz 4K UHD – ten ostatni dostępny jest w kolekcjonerskim opakowaniu typu „steelbook”. Obraz na niebieskim dysku zapisano w formacie 1.90:1, a więc po uruchomieniu nośnika wypełni on prawie cały ekran telewizora. Bez większych zaskoczeń wytwórnia Warner Bros. przygotowała ostry, niczym żyletka transfer, który zachwyca szczegółowością i kolorystyką – próżno tu szukać przygaszonej wizji Zacka Snydera z wypranymi barwami, którą zastępują soczyście nasycone odcienie garderoby bohaterów i scenografii, widoczna tekstura i detale wygenerowanych cyfrowo potworów, a także naturalność prawdziwych lokacji, które zyskują zarówno przy szerokich kadrach, jak i zbliżeniach postaci. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w formacie Dolby Atmos, natomiast polski dubbing znajdziemy standardowo w wersji Dolby Digital 5.1 – obie ścieżki audio oferują dynamiczny soundtrack szczególnie w licznych scenach akcji już od samego początku, z czysto brzmiącymi kwestiami dialogowymi i nierzadko grającą pierwsze skrzypce muzyką, która potęguje wizualne doznania. W polskim dubbingu usłyszmy m.in. Stefana Pawłowskiego (Superman), Maszę Wągrocką (Lois Lane), Przemysława Wyszyńskiego (Lex Luthor), Michała Sitarskiego (Mister Terrific), Damiana Mirgę (Jimmy Olsen), Wiktorię Krążek (Hawkgirl), a w roli przybranych rodziców Marthy i Jonathana odpowiednio Ewę Kanię i Stanisława Biczysko.
Na błękitnej płycie prócz filmu znajdziemy pokaźny zestaw materiałów dodatkowych, które w wyczerpujący sposób zaspakajają naszą wiedzę odnośnie detali powstawania pierwszego filmu z nowego uniwersum DC. Na początek idzie „Adventures in the Making of Superman” (58:58), czyli obszerny making of, który szczegółowo rozkłada na czynniki pierwsze kolejne etapy realizacji superbohaterskiej produkcji (casting, testy kamery, storyboardy, garderoba, zdjęcia w plenerze, czy efekty specjalne), przeplatając ujęcia z planu z wywiadami z ekipą i aktorami: reżyserem Jamesem Gunnem, kostiumografką Judianną Makovsky, scenografką Beth Mickle, producentem Peterem Safranem, operatorem kamery Henry’m Brahamem, a także aktorami. Kolejne dodatki to krótsze filmiki, które koncentrują się na wybranych elementach filmu: „Breaking News: The Daily Planet Returns” (5:26) to wycieczka po planie fikcyjnej redakcji z Metropolis, „Lex Luthor: The Mind of a Master Villain” (5:22) i „The Ultimate Villain” (5:08) skupiają się odpowiednio na ekranowym antagoniście granym przez Nicolasa Houlta i jego dziele Ultramanie, „The Justice Gang” (10:31) natomiast przedstawia po krótce drugoplanowych superbohaterów, oferując zakulisowe spojrzenie na przymiarki strojów, charakteryzację i kolejne testy przed kamerą. Najlepszy przyjaciel (super)człowieka również otrzymuje dwa materiały: „Paws to Pixels: Krypto is Born” (5:48) ujawnia jak psi kompan Supermana został powołany do życia, a „Krypto Short: School Bus Scuffle” (5:33) to dodatkowa ręcznie animowana historia 2D w reżyserii Ryana Kramera z superbohaterskiego świata. Na sam koniec obejrzymy bardziej ogólnikowy dodatek poświęcony ikonicznej sylwetce Człowieka ze Stali w „Icons Forever: Superman’s Enduring Legacy” (6:07), a także „A New Era: DC Takes Off” (4:43), czyli wideo celebrujące nowy rozdział w zresetowanym panteonie filmów DC, oraz „Kryptunes: The Music of Superman” (6:34) poświęcony muzyce, w którym David Fleming i John Murphy opowiadają w kilku słowach o swojej współpracy, dzieląc się krótkimi filmikami z sesji nagraniowej i porównując je z gotowymi scenami w filmie. Statyczne i udźwiękowione menu główne jest dostępne w języku angielskim.

PODSUMOWANIE
Najnowsza superbohaterska produkcja Warner Bros. bazująca na słynnych komiksach DC to jednocześnie pierwszy film w ramach nowego DCU, którego realizacji podjął się James Gunn – świeże spojrzenie filmowca kojarzonego dotychczas z uniwersum Marvela na długoletnią franczyzę miało nie tylko przedstawić sylwetkę Supermana nowej generacji kinomaniaków i zerwać z mrocznym wizerunkiem serwowanym przez jego poprzednika Zacka Snydera, ale i ocalić całe studio, które od pewnego czasu zmaga się z serią finansowych rozczarowań w box office’ie. Tegoroczna inkarnacja superherosa w charakterystycznym czerwono-niebieskim kostiumie dość nieoczekiwanie znalazła się jednak na celowniku amerykańskich patriotów z byłym odtwórcą Kal-Ela na czele z powodu wypowiedzi Gunna odnoszących się do obecnej sytuacji politycznej USA, jednak reżyser zapewnił, że jego perspektywa jest znacznie szersza: „Superman przedstawia historię Stanów Zjednoczonych – to historia imigranta, który przybył z innego miejsca i osiedlił się w nowym kraju. Dla mnie to przede wszystkim opowieść o tym, że podstawowa ludzka dobroć to wartość, którą trochę utraciliśmy.” Takie podejście do postaci nie jest nowością, ponieważ komiksy o Supermanie były wielokrotnie interpretowane przez pryzmat doświadczenia imigranta. Nie jest to zresztą główny motyw filmu – reżyser już wielokrotnie zaznaczał, że jego „Superman” będzie opowiadał o empatii i życzliwości, czyli wartościach, które według niego są dziś coraz bardziej zapomniane, a niespokojna sytuacja geopolityczna na świecie zdaje się tylko potwierdzać, że wszyscy potrzebujemy nowej wizji herosa na miarę naszych czasów. Wracając do komiksowych źródeł, odpowiedzialny niegdyś za sukces „Strażników Galaktyki” reżyser daje nam teraz „Obrońcę Ziemi” wprowadzając do tego uniwersum sporo tak potrzebnego nam dziś światła i koloru, które każą nam patrzeć w przyszłość z nadzieją – zarówno kierunku, w którym zmierza DC Studios, jak i cały świat.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.
Zdj. Galapagos