„Każde marzenie ma swój początek.” Dla Santiago Muñeza (Kuno Becker) – nielegalnego meksykańskiego imigranta mieszkającego w Los Angeles – marzenia w zasadzie nie istniały. Były bowiem tłumione przez apodyktycznego ojca, któremu Santi pomagał w pracy. Wieczorami zaś chłopak dorabiał w chińskiej restauracji, a w wolnych chwilach kopał piłkę w lokalnym zespole. Pomimo tego, że był najlepszym zawodnikiem, nie miał szans na zawodowstwo, gdyż do tego w Stanach wymagany jest college. I tak mijał dzień za dniem, aż do chwili, kiedy na jednym z meczów młodym Meksykaninem zainteresował się Glen Foy (Stephen Dillane) – były piłkarz Newcastle United i późniejszy łowca talentów. Oczarowany grą chłopaka zaproponował mu testy w tym klubie. Santiago stanął przed życiową szansą...
„Gol!” śmiało można uznać za męski odpowiednik historii o Kopciuszku. Wprawdzie fabuła skonstruowana jest według oczywistego schematu (trudne początki – porażki – sukcesy), ale jednak nie przeszkadza to w bardzo dobrym odbiorze całości. Mimo prawie 2h projekcji film ogląda się niemal jednym tchem, bez spoglądania na zegarek. Na pewno jest to rzecz skierowana głównie do fanów piłki nożnej, dla których przygotowano wiele smaczków, chociażby pokazanie „od kuchni” wspaniałego St James' Park, czy też epizody takich gwiazd, jak Shearer (zabawna scena na siłowni), Raúl, Zidane, Beckham.
Mecze oczywiście stanowią istotną część. Przedstawione zostały bardzo dynamicznie i – kiedy obserwujemy boisko z dalszej perspektywy – niczym nie różnią się od tych „normalnych” (nic dziwnego, gdyż niektóre sceny były filmowane podczas prawdziwych meczów). Drobne problemy pojawiają się przy zbliżeniach aktorów (np. niezgrabne i nienaturalne interwencje bramkarzy, czy też zbyt widoczne gdzieniegdzie zastosowanie komputerowych efektów). Jednak to są tylko szczegóły, na które śmiało można przymknąć oko, gdyż już np. rewelacyjnie nakręcony trening w rzęsistym deszczu robi wielkie wrażenie.
Bardzo dobrze prezentuje się ścieżka dźwiękowa, na której znalazły się utwory takich wykonawców, jak Oasis, Kasabian (świetny „Club foot”), Zero 7, czy Happy Mondays. Ta muzyka idealnie podkreśla „wyspiarski” klimat filmu, przez co nie mamy wątpliwości, gdzie rozgrywają się wydarzenia.
Aktorstwo w podobnych produkcjach na ogół nie pozostaje długo w pamięci widzów. „Gol!” na pewno nie jest wyjątkiem, ale trzeba wspomnieć o bardzo sympatycznej i przekonującej kreacji stworzonej przez Alessandro Nivolę. Wcielił się on w postać Gavina Harrisa – gwiazdora pełną gębą, któremu pieniądze sporo namieszały w głowie. Jednak w tym swoim lekceważącym stylu bycia jest on tak ujmujący, że nie sposób go nie polubić i mimowolnie nie uśmiechnąć się, kiedy tylko pojawia się na ekranie.
Kuno Becker, odtwórca głównej roli, także wypadł pozytywnie. Na pewno aktor ma pojęcie o piłce nożnej, gdyż trenował ją w młodości, a dodatkowo przed zdjęciami przeszedł morderczy trening pod okiem byłego piłkarza, Andy’ego Ansaha. Jednak poza niezłą postawą na boisku, Becker zaprezentował też przyzwoite aktorskie umiejętności.
Kończąc ten wątek wspomnę jeszcze o filmowym Eriku Dornhelmie (Marcel Iures). Patrząc na niego miałem wrażenie, jakbym widział prawdziwego menedżera klubu Premiership (zwłaszcza gdy pojawiał się na trenerskiej ławce był bardzo naturalny).
Z pewnością „Gol!” nie jest filmem specjalnie ambitnym, a przedstawiona w nim historia jest rzecz jasna przerysowana. Widzom nie przepadającym za futbolem lub ogólnie sportem może on nie przypaść do gustu, bo też nie uważam, by był to film uniwersalny, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. To rzecz dla fanów piłki, choć ci bardziej zorientowani dopatrzą się kilku błędów logicznych (np. sprowadzenie nowego piłkarza na kilka kolejek przed końcem sezonu). Jednak w ogólnej perspektywie nie rzutuje to w znaczący sposób na moją wysoką ocenę końcową, gdyż „Gol!” jest zaskakująco dobrze zrealizowaną sportową produkcją, którą ogląda się naprawdę nieźle. A zarazem jest to bardzo pozytywny film, który przekonuje, że warto starać się realizować własne marzenia.