Przed nami podróż, którą prawdopodobnie już nie raz odbyliśmy w filmowym świecie. Po co zatem oglądać jeszcze raz to samo? Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista. Wielu z nas po prostu lubi tego typu obrazy - proste komedie romantyczne z motywem przygodowym. I taki właśnie jest film „Nie wszystko złoto co się świeci”.
Bohaterami filmu jest rozpadające się małżeństwo. Benn 'Finn' Finnegan (Matthew McConaghey) jest poszukiwaczem skarbów i właściwie tylko to się dla niego liczy. Zachowuje się jak wielkie, dorosłe dziecko. Zaniedbał żonę, siebie, całe swoje życie, zanurzył się w długach. Tess Finnegan (Kate Hudson) postanowiła w końcu odejść od Benna, ponieważ stwierdziła, że tak żyć nie można. Teraz pracuje na olbrzymim statku sympatycznego milionera, Nigela Honeycutta (Donald Sutherland). Jednak, gdy Benn odnajdzie talerz, który jego zdaniem jest częścią statku, poszukiwanego przez niego od wielu lat, zrobi wszystko, by znaleźć pieniądze na sprzęty potrzebne do przeszukiwania morza. Na nieszczęście Tess, Benn szybko wkręci się na łódź Nigela, by przekonać go i jego rozpieszczoną córkę do eksplorowania morza w celu odnalezienia wielkiego skarbu.
Ten film byłby prawdopodobnie znośny, gdyby nie występ Matthew McConaghey'ego. Nie wiem, czy taka była rola, czy on tak po prostu gra, ale za każdym razem, kiedy pojawiał się na ekranie (a grał przecież główną rolę, więc często) niesamowicie mnie denerwował i drażnił. Zupełnie przeciwne odczucia miałem w stosunku do Kate Hudson. Tylko dzięki kreacji, jaką ona stworzyła dotrwałem jakoś do końca filmu. Piękna aktorka dodaje bowiem uroku całemu filmowi. Oprócz tego, słoneczne i robiące wrażenie Bahamy - cud, miód i orzeszki. Dobrze zagrała również Alexis Dziena, która wcieliła się w rolę córki bogatego milionera.
„Nie wszystko złoto co się świeci” posiada wiele wad. Czy zatem warto go obejrzeć? Jeśli już nie macie nic lepszego do roboty, a potrzebujecie się odprężyć i zapomnieć o bożym świecie - czemu nie. Jest to typowe kino rozrywkowe, które się po prostu ogląda i przy którym myśleć nie trzeba. Po seansie zapominamy o wszystkim i jest dobrze. Ja nie żałuję poświęconego na ten film czasu, aczkolwiek od dziś omijam produkcje z Matthew McConaghey’em.