Dwie pierwsze części „Mumii...” były dla mnie najlepszymi przygodowymi filmami od czasów „Indiany Jones i Ostatniej Krucjaty” i jak każdy fan serii, z niecierpliwością, a zarazem niepokojem, czekałem na sequel „Mumia III: Grobowiec Cesarza Smoka”. Na ogół spotykamy trzy rodzaje kontynuacji: totalne klapy, filmy nawiązujące poziomem do pierwowzorów i sequele lepsze niż oryginały. Najczęściej mamy do czynienia z pierwszą grupą, jednak takie obrazy, jak „Piraci z Karaibów: Skrzynia umarlaka” czy „Spider – Man 2” zdecydowanie odbiegają od tego schematu. „Mumii...”, niestety, nie zaliczymy do tego grona, mimo to trzeba przyznać, że to jednak solidne, komercyjne kino.
Tym razem, los (do spółki ze scenarzystami) rzuca głównych bohaterów do Azji. Brendan Fraser powraca jako nieustraszony odkrywca Rick O'Connell, by zmierzyć się ze świeżo wskrzeszonym cesarzem Hanem (Jet Li). Ich walka rozegra się wśród starożytnych grobowców i na szczytach Himalajów.
Tak w skrócie można streścić fabułę filmu - jego najsłabszy element. Tym razem, scenarzyści się nie popisali. Każdy z nas spodziewał się, że historia przedstawiona w obrazie nie będzie zbyt skomplikowana, ale mimo to wciągnie widzów. Jak się okazało scenariusz jest dziurawy jak szwajcarski ser i służy tylko do tego, by przedstawić nam oszałamiające efekty specjalne (o których wspomnę w dalszej części recenzji). Rażą przede wszystkim dialogi, które chwilami zamiast śmieszyć, irytują. Scenarzystom udało się jednak sprawnie poprowadzić akcję, która momentami jest niezwykle interesująca.
Olbrzymie wrażenie robią efekty specjalne. Widzimy zmiennokształtną mumię, biegających zombie, wróć! przeciwników cesarza i ... Yeti. Szczególnie śnieżny potwór zadziwia, nikt z nas chyba nie spodziewał się, że w produkcji o mumii znajdzie się Yeti. Jak widać w Fabryce Snów wszystko jest możliwe. Wielkie uznanie należy się więc przede wszystkim twórcom efektów specjalnych.
Rob Cohen doskonale czuje się w widowiskowych produkcjach, widzimy to również w „Mumii...”. Reżyser przez cały film (z różnym skutkiem) stara się nie wypaść poza ramy klimatu dwóch pierwszych części nakręconych przez Stephena Sommersa. Cohenowi nie możemy odmówić wyobraźni, bowiem technicznie film zrealizowano bez zarzutu. Twórca nie zapomniał o tym, że „Mumia...” to nie tylko efekty, lecz także akcja, zabawne postacie i sceny bawiące do łez.
Obsada prezentuje się dość dobrze. Fraser jest jednym z najjaśniejszych punktów filmu. Widzimy, że ciągle bawi go rola Ricka, dzięki czemu nadal potrafi nas rozśmieszać. Irytuje tylko, że wygląda młodziej od swojego filmowego syna - Luke'a Forda (gorsza wersja Orlando Blooma). Już przed rozpoczęciem zdjęć, fani musieli przełknąć gorzką pigułkę, do roli Evelyn nie powróciła bowiem Rachel Weisz, która dodawała obrazowi koloryty. Zastępująca ją Maria Bello, która swojej poprzedniczce nie dorasta niestety do pięt, przez cały film nieudolnie próbując być zarazem komikiem i D 'Artagnanem. Niezawodny pozostaje John Hannah – grający najzabawniejszą postać w filmie. Scenarzyści tym razem nie byli dla niego łaskawi, ale mimo to obok Frasera, to właśnie on ratuje produkcję. Isabella Louisa Leong jest śliczna, ale zastanawiam się czy twórcy nie znaleźli jej czasem w tartaku. Nie będę komentował występu Jeta Li, bowiem tak naprawdę widzimy go tylko w kilku scenach – reszta to animacja komputerowa.
Twórcom przyznać trzeba, że technicznie rzecz biorąc, dobrze wykorzystali budżet. Większa część filmu to akcja w czystej postaci, dzięki czemu, przeciętny widz powinien być zadowolony. „Mumia III: Grobowiec Cesarza Smoka” to obraz doskonale nadający się na rozrywkę w szare jesienne dni. Myślę, że po jej obejrzeniu, nie wzrośnie liczba osób cytujących postać graną przez Brendana Frasera - „I really hate mummies”.