Guy Ritchie powrócił i jest w całkiem niezłej formie. Po kilku latach posuchy znany reżyser powrócił do gatunku, w którym czuje się najlepiej i oddał w ręce widzów przewrotną gangsterską komedię „Rock'n'Rolla”, która mimo braku kojarzonych z reżyserem aktorów, nie powinna zawieść fanów znakomitego „Przekrętu” czy „Porachunków”.
Raz Dwa, Mruk i Bob to członkowie Dzikiej Bandy, którzy winni są Lenny'emu, miejscowemu bossowi, dużą kasę. Ten z kolei rozpoczyna interesy z pewnym bogatym Rosjaninem, Urim, który w zamian za 7 milionów dolarów oczekuje pozwolenia na budowę stadionu w Londynie. W obrocie pieniędzmi pomaga mu piękna księgowa, która jednak tym razem postanawia ugrać coś dla siebie, a pomóc ma jej w tym... Raz Dwa. W międzyczasie Archy, prawa ręka Lenny'ego, musi odnaleźć rockową gwiazdę, Johnny'ego, który wszedł w posiadanie obrazu, będącego własnością Uriego.
Przewrotna fabuła to jedna z największych zalet najnowszego filmu Guya Ritchie'ego. Losy wszystkich bohaterów, za sprawą pewnego obrazu i dużej sumy pieniędzy, krzyżują się ze sobą w zabawny i przemyślany sposób, a wątki poboczne, jak relacje między Raz Dwa i Bobem, przyprawiają całość do smaku. Nie brak też charakterystycznego dla Ritchie'ego angielskiego humoru, który wraz z szybko poprowadzoną akcją sprawia, że ponad 100-minutowy seans mija zadziwiająco szybko i przyjemnie. „Rock'n'Rolla” broni się także aktorsko. Choć w filmie nie zagrali kojarzeni z Ritchie'em Jason Statham i Vinnie Jones, do skompletowanej przez reżysera obsady nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Wyróżnia się Toby Kebbell w roli Johnny'ego Quida, rockmana i ćpuna, nie gorzej wypadają Gerard Butler (Raz Dwa), Tom Wilkinson (Lenny) i Mark Strong, wcielający się w Archy'ego. Także Thandie Newton poradziła sobie bardzo dobrze, dodając do tej męskiej historii damski akcent. Nie twierdzę oczywiście, że „Rock'n'Rolla” to film tylko dla panów, Ritchie ma też wiele zwolenniczek wśród płci pięknej. A to właśnie dla sympatyków poprzednich dokonań Brytyjczyka ten film został stworzony. Rękę Ritchie'ego widać w nim od pierwszej do ostatniej minuty.
„Rock'n'Rolla” stanowi świetną rozrywkę, idealną na każdą porę. Pewnie, że nie jest to filmowe arcydzieło, ale po kilku latach oczekiwania na kolejny dobry film Ritchiego można przymknąć oko na kilka mankamentów i po prostu dobrze się bawić. Wydaje się, że twórca „Przekrętu” zapomniał już o swoich problemach oraz nieudanym małżeństwie, i dzięki temu wraca do formy. Z dużą nutą optymizmu możemy więc oczekiwać na „Sherlocka Holmesa” i kolejne części „Rock'n'Rolli”, w których jeszcze raz zobaczymy prawdziwych rock'n'rollowców.