W dobie popularności serialów pokroju "Plotkary", pełnych "wymyślnych" intryg, zawiści, namiętności, (nie)zwykłych dylematów i rozterek bohaterów wchodzących w dorosłe życie, na ekranach kin możemy zobaczyć "Łatwą dziewczynę", reklamowaną jako połączenie wspomnianej wcześniej "Plotkary" z "American Pie", komedię niebanalną i śmieszną, w żaden sposób nie przystającą do swojego wizerunku w mediach.
Jak większość nastolatek Olive Penderghast (Emma Stone) chce być popularna. Chce tak bardzo, że na pytanie koleżanki jak spędziła weekend, naprędce wymyśla ekscytującą i mocno pikantną historyjkę o upojnej nocy z przystojnym studentem. Ale to małe kłamstewko zaczyna żyć własnym życiem i nagle wszyscy zaczynają plotkować o Olive. Dziewczyna jest zaskoczona nagłą sławą i ... zaczyna jej się to podobać.
Po "Łatwej dziewczynie" spodziewałem się tandety, kolejnej żałosnej produkcji typu "American Pie" czy "Supersamiec", pozbawionego polotu odmóżdżacza. Jak wielkie było moje zaskoczenie po seansie, na którym zobaczyłem całkiem zabawną komedię, która posiada drugie, głębsze dno. Film można określić jako sarkastyczne spojrzenie na produkcje typu "Plotkara", którą znam na szczęście przede wszystkim z opowiadań, dlatego nie mam zamiaru czynić przytyków wobec tego serialu. W pewnym sensie utrudnia mi to też ocenę "Łatwej dziewczyny", bowiem momentami pojawiają się sceny, na które inni widzowie reagują wybuchami śmiechu, mnie natomiast one nie zupełnie nie bawią, ciężko wczuć mi się wtedy w klimat obrazu, być może już z niego wyrosłem? Produkcja mimo pewnych wad jest naprawdę śmieszna, dzięki dobrze napisanemu scenariuszowi, który nie stawia na wygłupy bohaterów, wulgaryzmy, seksistowskie i zbereźne żarty, zaniżające poziom obrazu. Wydawać się może, że wielu widzów właśnie tego mogło oczekiwać po filmie, trudno jednak byłoby znaleźć zawiedzionego widza po seansie. Mocnym elementem dzieła Glucka jest dobrze zarysowana fabuła, która nadaje odpowiednie tempo i dynamikę obrazowi, dzięki czemu oglądanie "Łatwej dziewczyny" mija szybko i przyjemnie. Mimo wszystko twórcy nie ustrzegli się błędu, jakim było wprowadzenie, diabli wie skąd, banalnego, nieprzygotowanego i zbyt szybko kończącego się happy endem wątku miłosnego. Gdyby nie ta wpadka, film można byłoby uznać za co najmniej dobry. Warto wspomnieć również o doskonale dobranej ścieżce dźwiękowej, zawierającej przeboje ostatnich miesięcy.
Produkcja budzi zainteresowanie przede wszystkim poprzez przedstawienie w groteskowy i przejaskrawiony sposób życia w college'u pełnym plotek. Tak jest również w przypadku głównej bohaterki, która staje się ofiarą ostracyzmu. Nieoczekiwanie bohaterka początkowo przyjmuje to jako wyróżnienie, szansę na zmianę wizerunku i wyjście z cienia. Olive chce po prostu stać się popularna, zarabiając przy tym parę groszy. Na potwierdzenie tej tezy najlepiej zacytować samą bohaterkę: "Gdybym nawet była wieżowcem, to nie zauważono by mnie przez Google Earth", jednak gdy jej życie zaczyna się sypać, cokolwiek by nie zrobiła, to i tak jest w centrum plotek, uznawana za ladacznicę. Film w ciekawy sposób ukazuje różne postawy moralne i typy osobowości, choć niestety zbyt mocno przejaskrawione, takie jak płytkie, żądne taniej sensacji zakłamane koleżanki, beznadziejni faceci, których jedyną ambicją jest zaimponowanie kolegom czy konserwatywne kulty wśród uczniów nienawidzących ludzi choć odrobinę odmiennych od przeciętności. Najbardziej dostaje się zakłamanym, zaślepionym hipokryzją rodzicom, wpajającym swoim dzieciom złe idee, trwale zniekształcające ich wartości i światopogląd. Reżyser, Will Gluck nadaje swojemu obrazowi moralizatorski ton, wskazując młodzieży odpowiednią drogę.
Całkiem nieźle wypada obsada aktorska, przede wszystkim dzięki świetnej kreacji Emmy Stone. Obserwuję jej karierę od "Zombielandu". Przyznam, że jak dla mnie jest jedną z najciekawszych gwiazd swojego pokolenia. Jej wyczyny na ekranie ogląda się przyjemnie, ponieważ nie dość że posiada spory, komediowy talent, to posiada również niesamowity błysk w oku, przyciągający uwagę widza. Aktorka posiada dużo większy potencjał niż choćby Megan Fox, dlatego ciekaw jestem jak potoczy się jej kariera. Chciałbym zobaczyć Stone w dużo bardziej wymagającym i wyszukanym repertuarze niż jej dotychczasowe osiągnięcia.
Reasumując, "Łatwa dziewczyna" jest niezmiernie trudną produkcją do zrecenzowania, do ambitnego kina sporo jej brakuje, jednak cytując tytuł jednego z filmów: "To nie jest kolejna komedia dla kretynów". Obraz pomimo pewnych wad i niedoskonałości, jest naprawdę bardzo zabawną produkcją, której warto poświęcić jeden z coraz to dłuższych, wpędzających w depresję wieczorów. Polecam.