Po chwilowej nieobecności, Alain Guiraudie powraca z nowym filmem „Viens, je t’emmène”. Francuski reżyser znany jest przede wszystkim z produkcji: „Nieznajomy nad jeziorem” (2013) czy „W pionie” (2016). Przedstawiana historia przeplata się z tragicznymi wydarzeniami w Clermont-Ferrant. W mieście dochodzi do aktu terroryzmu, co zbieżne jest z nadchodzącymi Świętami Bożego Narodzenia. Miasto popada w panikę, jeden z głównych bohaterów podejrzewa bezdomnego chłopaka o arabskim pochodzeniu o udział w przygotowaniu zamachu. Pomimo tego, wyciąga do niego pomocną dłoń, a nawet udziela mu schronienia. Akty dobroci przeplatane są jednak z rozsianą ze wszystkich stron obawą i ogólnym społecznym zaniepokojeniem o losy miasta. Wobec tego, bohater sukcesywnie zwalcza domniemanego podejrzanego donosami na policję. Z jednej strony reżyser w zabawny, komediowy i przepełniony satyrą sposób ukazuje stereotypowe podejście – w tym przypadku Francuzów, do imigrantów, w szczególności dalekowschodnich, a z drugiej widoczne jest trzeźwe spojrzenie na czasy współczesne.
Polski tytuł filmu jak zwykle zaskakuje. Oryginalne „Viens, je t’emmène” w wersji międzynarodowej zastąpiono „Nobody’s Hero”, w Polsce użyto dość zabawnej nazwy – „Biegacz, dziwka, Arab, mąż”, ale nijak ma się ona do oryginału. Podsumowując, tytuł ten wskazuje najbardziej newralgicznych bohaterów tragikomedii przepełnionej satyrą. Główny bohater – Médéric (Jean-Charles Clichet) ma trzydzieści kilka lat. Praktycznie od początku filmu zakochuje się w starszej francuskiej prostytutce – Isadorze (Noémie Lvovsky). Nie wyjaśniono w jaki sposób mężczyzna się zakochał. Pierwsza scena jest jakby częściowo wyjęta z rozpoczętej już historii. Tytułowym biegaczem jest więc Médéric, Arabem z kolei Selim (Ilies Kadri). W historii nie brak również męża Isadory – okrutnie zazdrosnego Gérarda (Renaud Rutten). Médéric poniekąd wpuszcza Selima do swojego życia, ale jednocześnie intensywnie poszukuje dowodów na jego radykalizację.
Film obrazuje pewną sferę, w której współistnieją ze sobą konflikty i sprzeczności, pokazujące francuskie społeczeństwo. Médéric to osoba o drobnych pragnieniach, nie można go nazwać bohaterem, którym kierują szczytne idee. Film to swego rodzaju „farsa w sypialni”, urozmaicana wstawkami o dżihadystach. Samo kino ani pomysł nie powalają. Prawdopodobnie film zaabsorbuje miłośników specyficznej francuskiej satyry, nie jest to jednak komercyjna produkcja. Z pełnym nieskrępowaniem traktuję „Viens, je t’emmène” jako banalną historię, która w żaden sposób do mnie nie przemawia, choć aktorom nie sposób czegokolwiek zarzucić. Na uwagę z pewnością zasługują zdjęcia Hélène Louvart.