Ekranizacja powieści Tołstoja „Anna Karenina” jest jedną z tych, w których scenariusz wiernie oddaje fabułę arcydzieła rosyjskiego pisarza. Co zapewne ucieszy fanów talentu pisarskiego Tołstoja, którzy są ciekawi, jak Joe Wright potraktował jedną z najsłynniejszych „love story” w historii literatury. Bo o ile klasyki literatury nie trzeba nikomu sprzedawać, z jej ekranizacją bywa różnie.
Anna, żona Aleksieja Karenia, wysoko postawionego urzędnika państwowego ma wszystko,czego może zapragnąć ówczesna kobieta – urodę, obraca się w kręgach liczących się rosyjskich rodów, jest wspaniałą żoną i matką. Pewnego dnia poznaje na dworcu Aleksieja Wrońskiego i zakochuje się w nim niemal od pierwszego wejrzenia. Choć długo broni się przed tym uczuciem, w głębi duszy jest spragniona miłości i w końcu ulega urokowi petersburskiemu fircyka. Cała znajomość rozpoczyna się od niejakiego skandalu – Kitty Szczerbacka-18letnia księżniczka, która cieszy się ogromnym powodzeniem w towarzystwie, oczekuje oświadczyn Wrońskiego na balu, podczas gdy mężczyzna poświęca całą swoją uwagę Annie. I zdaje się, że jedynym jego celem jest rozkochanie w sobie Kareniny.
Same sceny tańców na balu są niesamowicie zmysłowe, erotyczne, oddają całe napięcie, które istnieje między dwojgiem zakochanych. Kiedy kamera się zatrzymuje, ukazując pary zastygłe w tanecznych pozach, można się poczuć niczym w teatrze lalek, które zatańczą, tak jak im się zagra.
Znajomość kwitnie, Anna spotyka się z Wrońskim na przeróżnych balach organizowanych przez petersburską śmietankę towarzyską, przez to coraz bardziej oddala się od męża i wystawia swoją osobę na pośmiewisko. Karenin, chcąc ratować żonę przed ostatecznym upadkiem w oczach towarzystwa, wspaniałomyślnie każe Annie zakończyć związek z Wrońskim i udaje, że nic się nie dzieje. To jest największa kara dla zakochanej kobiety, która miała nadzieję uwolnić się od człowieka, w jej mniemaniu, niezdolnego do miłości.
Jeszcze długo Anna będzie musiała walczyć o swoją wolność, opuścić ukochanego syna, by osiągnąć pozorną pełnię szczęścia u boku hrabiego Wrońskiego.
Gra aktorska Jude’a Law, Keiry Knightley oraz Aarona Taylora-Johnsona zdecydowanie zasługuje na uwagę, w roli statecznego, wspaniałomyślnego męża i ojca Law wypadł znakomicie, a co więcej kreacja bardzo przypomina mi dr Watsona, w którego rolę wcielił się aktor w „Sherlocku Holmesie”. Keira Knightley, do tej pory uważana przeze mnie za aktorkę kilku grymasów, w „Annie Kareninie” wypada dużo lepiej niż w innych produkcjach, a to już ogromny sukces.
Cały obraz jest zrealizowany w konwencji teatralnej, liczne ujęcia z perspektywy widza w teatrze potęgują ten efekt. Choć konwencja życia jako teatru, znana od antyku, nie jest dziś niczym oryginalnym, świetnie komponuje się z gatunkiem kostiumowego dramatu. A skoro o typie filmów kostiumowych mowa – to zawsze wielkie wyzwanie dla aktorów, scenografów, kostiumologów. Wyrazy uznania należą się szczególnie Jacqueline Durran – odpowiedzialnej właśnie za wygląd bohaterów. Skupiłam się na warstwie estetycznej dlatego, że odgrywa ona w tym filmie niezwykle istotną rolę. Joe Wright sięgnał po operowo-musicalową formę, może nieco pompatyczną, ale w tym przypadku potrzebną. Uważam, że to piękne, barwne kino, zrealizowana z niezwykłym rozmachem świetna uczta dla oka, godna polecenia nie tylko wielbicielom filmów kostiumowych.
|