„Między światami” nie jest filmem o zjawiskach paranormalnych, podróżach międzygalaktycznych, czy opowieścią o kosmitach na wycieczce. „Rabbit Hole”, bo taki jest oryginalny tytuł obrazu, o wiele więcej wspólnego ma z Alicją, która wpadła do króliczej nory, niż z zielonymi ludkami. Co łączy więc Alicję i Beckę, główną bohaterkę „Między światami”? Właśnie owa jama, kryjówka, w której czasami chcielibyśmy się schować, inny, lepszy świat.
Becca i Howie są małżeństwem, które spotkała wielka tragedia: stracili jedyne dziecko. Poznajemy ich w osiem miesięcy po wypadku i powoli wnikamy w ich świat. Nie od razu dowiadujemy się, co wydarzyło się w ich domu, stopniowo odkrywamy szczegóły wydarzeń. Becca jest tu pozornie bardziej opanowaną, stoicką, walczącą z bólem za pomocą ironii, osobą. Howie szuka pomocy w grupie wsparcia, godzinami ogląda filmy z nieżyjącym synem. Oboje walczą na swój sposób. Bo ich życie przypomina teraz walkę z każdą sytuacją, widokiem innych dzieci, komentarzami rodziny. Walkę o przetrwanie, o siebie i o małżeństwo.
Nicole Kidman w roli Becki zdecydowanie zrywa z wizerunkiem pozbawionej mimiki porcelanowej laleczki. W swej kreacji jest do bólu przekonująca i na pewno można jej rolę zaliczyć do grona wybitnych, obok tej z „Godzin”. Nominacje do Złotych Globów czy Oscara nie są więc na pewno niezasłużone. Dodatkowo w obsadzie błyszczy debiutujący Miles Teller, który jest ciekawą twarzą w gronie lateksowych, nastoletnich gwiazdek Disneya, jakimi karmi nas kino. Udowadnia przynajmniej, że grać można także twarzą, a nie tylko innymi częściami ciała.
„Rabbit Hole” to dobry dramat, z dobrą obsadą i dobrym, co nie oznacza, że lekkim (choć niestety takie wydają się być ostatnio przyzwyczajenia widzów) tematem przewodnim. Film ciąży. Jest - jak mówi w nim jedna z bohaterek - „jak mały kamień, który zawsze masz w kieszeni”. Ten ciężar tak po prostu nie znika, zawsze coś po nim pozostaje. I takie właśnie powinno być dobre kino.