Jeszcze pięć lat temu Jordan Peele kojarzył się szerokiej publiczności z komedią – aktor pojawiał się gościnnie w “Muppetach”, czy “Współczesnej rodzinie”, a razem z Keeganem-Michaelem Key’em tworzył zgrany i zabawny duet w programie “Key & Peele”. Nową twarz amerykańskiego komika poznaliśmy za sprawą jego pełnometrażowego, reżyserskiego debiutu “Uciekaj!”, który odbił się głośnym echem w filmowym świecie, a sam Peele nagrodzony został nawet Oscarem za najlepszy scenariusz oryginalny. Zapowiedział wówczas, że stworzy cztery dreszczowce, które jednocześnie poruszać będą kwestie społeczne – swoje słowa zamienił w czyny już dwa lata później tworząc świetnie przyjęty thriller “To my” z brawurową rolą Lupity Nyong’o o rodzinie sobowtórów, która prowadzi sadystyczną grę ze swoimi ofiarami. Każdy obraz Jordana Peele’a ma jednak swoje drugie dno i tak też jest w jego najnowszej propozycji “Nie!”, która porusza temat odwiedzin Ziemi przez przybyszów z kosmosu. Czy jednak w kwestii filmów o UFO znany reżyser ma do zaproponowania dzisiejszej widowni coś oryginalnego i nowatorskiego?
”Nie!” rozpoczyna intrygujący prolog, w którym szympans Gordy atakuje aktorów na planie telewizyjnego show. Jeden z dziecięcych członków obsady Ricky “Jupe” Park chowa się jednak pod stołem, chcąc uniknąć tragicznego losu kolegów z programu TV. Porywcza bestia odnajduje kryjówkę chłopca, jednak w ostatniej chwili zwierzęcy oprawca zostaje zastrzelony przez władze. W tym momencie przechodzimy do właściwego początku filmu, w którym poznajemy OJ’a oraz Emerald – rodzeństwo trenuje konie i przygotowuje je do udziału w filmowych oraz telewizyjnych produkcjach. Biznes ten przejęli po swoim ojcu, który zginął w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach – podczas pracy na ranczu mężczyzna zostaje śmiertelnie zraniony niklową monetą, która spada z nieba. Gdy jeden z koni “Lucky” reaguje agresywnie na planie filmowym, OJ zostaje zmuszony sprzedać zwierzę właścicielowi miejscowej atrakcji – to “Jupe”, dziecięca gwiazda, która teraz próbuje zbić pieniądze na masakrze z przeszłości. Jeszcze tej samej nocy OJ i Em są świadkami niecodziennych zdarzeń – odkrywają niezidentyfikowany obiekt latający, który porywa ich konie, wyrzucając z siebie obce elementy. Motywowane zyskiem i sławą rodzeństwo werbuje zespół ludzi do pomocy w dokumentowaniu UFO na kamerze filmowej, jednak błyskotliwy pomysł okazuje się trudniejszy do zrealizowania w praktyce – przybysze z kosmosu znaleźli idealną kryjówkę, z której mogą nie tylko niepostrzeżenie obserwować Ziemian, ale i znienacka ich atakować...
Fascynacja wszechświatem i inteligentnymi istotami pozaziemskimi towarzyszy ludziom od wieków, a pierwsze wielkoekranowe spojrzenie na obiekt latający w kształcie charakterystycznego spłaszczonego dysku mogliśmy zaobserwować już prawie siedem dekad temu w obrazie „Bruce Gentry” z 1949 – jest to prawdopodobnie pierwszy raz, gdy publika kinowa ujrzała pojazd kosmitów, którego specyficzna konstrukcja zainspirowała kolejnych twórców kina spod znaku sci-fi, osiągając prawdziwy rozkwit gatunku w następnych kilku dekadach. Bliskie spotkania wszystkich trzech stopni (których klasyfikację stworzył profesor astronomii oraz ufolog J.A. Hynek) w kinematografii zostały ukazane z różnego punku widzenia oraz aspektu, także tego komediowego – świetnym przykładem będą tutaj takie produkcje jak „Marsjanie atakują!” Tima Burtona, „Stożkogłowi” Steve’a Barrona, czy nawet kino superbohaterskie „Strażnicy Galaktyki” Jamesa Gunna. Nic zatem dziwnego, że z biegiem lat temat odwiedzin naszej planety przez obce cywilizacje w kinie naturalnie zaczął się wyczerpywać, a pewnie schematy powielano do znudzenia, czego następstwem jest mniejsza ilość produkcji o UFO w ostatniej dekadzie. Jordan Peele z najnowszą propozycją „Nie!” próbuje zmienić tę postać rzeczy – nie tylko otrzymujemy solidny thriller, który trzyma w napięciu do napisów końcowych, ale prezentuje też swoje indywidualnie spojrzenie na niegdyś popularny gatunek filmowy w niepowtarzalny i wyjątkowy dla siebie sposób, dowodząc, że (podobnie jak Robert Eggers) zmienia ramy i zasady działania współczesnego horroru dla coraz bardziej wymagającej publiczności.
To, co uwielbiam w twórczości Peele’a to powolne i stopniowe budowanie atmosfery napięcia, które amerykański reżyser w swojej krótkiej karierze opanował już do perfekcji. Pierwsza połowa filmu pozwala nam poznać jego protagonistów, ich relacje oraz przeszłość, a serwowane po drodze niewytłumaczalne zjawiska zbieramy niczym puzzle układanki, które próbujemy w swojej głowie złożyć w całość. Wielka zasługa tu aktorów, w szczególności Daniela Kaluuyi, którego ekranową postać reżyser tworzył z myślą o Brytyjczyku. Jego bohater jest wycofany, zamknięty w sobie i zgaszony, prawdopodobnie ma to też związek z nieoczekiwaną rodzinną tragedią, której był świadkiem i przymusem dźwigania nowych obowiązków – wszystko zmienia się w drugiej części filmu, gdy OJ przybiera bardziej aktywną rolę, choć w dalszym ciągu powściągliwą w słowach. Jego przeciwnikiem jest partnerująca mu Keke Palmer, którą niedawno mogliśmy usłyszeć w „Buzzie Astralu”. W jej wykonaniu Emerald to energiczna i przebojowa siostra, która wypełnia pustą przestrzeń charyzmy, pozostawioną przez Kaluuyę. W pozostałych rolach zobaczymy Stevena Yeuna, Brandona Perea i Michaela Wincotta - intonacja wypowiadanych słów przez tego ostatniego potrafi zdezorientować, ale w końcu „Nie!” to pewna gra z widzem, dopóki karty nie zostaną odkryte w drugiej części produkcji, zdradzając formę pozaziemskiego antagonisty.
Możnaby zadać pytanie, czy częściowe rozwiązanie zagadki działa na korzyść obrazu? W końcu to, co trzymało nas w niepewności to odkrycie, choćby fragmentaryczne, tożsamości obcych istot lub ich kosmicznego statku. Jordan Peele nie daje pełnej odpowiedzi – wprawdzie widzimy jaką formę przybiera ciało obce, jednak prócz wrogich zamiarów i spustoszenia jakie sieje, nie zostaje nam wyjaśnione skąd obca forma życia przybyła na Ziemię i jak się z nią komunikować w sposób zrozumiały. Jakiś czas temu mogliśmy w kinach oglądać „Nowy początek” z Amy Adams, który podobnie jak „Nie!” przedstawiał nam „ufoludków” w zupełnie innej formie, jednak dzieło Denisa Villeneuve’a dawało jasne rozwiązanie w kwestii zamiarów pozaziemskich istot i celu ich przybycia na naszą planetę. Jordan Peele maluje nam wizję bardziej ponurą, w której UFO jawi się jako drapieżnik polujący na swoją ofiarę z ukrycia i atakujący w najmniej oczekiwanym momencie.
W wytworzeniu tej atmosfery wielki udział ma muzyka oryginalna skomponowana przez Michaela Abelsa, amerykańskiego kompozytora, który udźwiękowił również dwie poprzednie projekty Peele’a. W swojej najnowszej pracy artysta ponownie serwuje nam suspens w kawałkach, czasami sprowadzając nas na manowce, jak w przypadku otwierającego „Haywood Ranch”, które mimo w miarę pogodnego wydźwięku ma wyczuwalne, niepokojące podłoże. Ten zabieg muzyk stosuje w dalszej części soundtracku i chociaż poza obrazem pewne wybory mogą okazać się niezrozumiałe, to w obrazie wypadają znakomicie, systematycznie budując nastrój. W drugiej części znajdziemy więcej dynamicznych tracków z uwagi na rozwijającą się akcję; w pewnym sensie cały album można określić za pomocą nazwy jednego z utworów, „Progressive anxiety” (czyli „narastający niepokój”), który osiąga w finale perfekcyjną akustyczną kulminację składającą się na nasze pełne doznania słuchowe - muzyczne oraz dźwiękowe, co w przypadku dreszczowca jest już połową sukcesu.
WYDANIE BLU-RAY
Obraz na dysku o dość niestandardowych proporcjach 2.20:1 charakteryzuje się czystością i wysoką szczegółowością transferu – sceny na ranczu w prawdziwym otoczeniu robią wrażenie na widzach i wypadają bardzo naturalnie. Kolorowe ubrania bohaterów mające za zadanie zwabić obcych odznaczają się nasyconymi barwami i wyczuwalną teksturą materiałów, a efekty specjalne wyglądają imponująco w wysokiej rozdzielczości. Oryginalną ścieżkę dźwiękową zapisano w formacie Dolby Atmos, jednak na płycie w tym przypadku nie znajdziemy polskiego lektora – jedyną opcją tłumaczenia są zatem napisy. Zważywszy jednak na fakt, że „Nie!” to thriller, w którym najmniejszy odgłos, czy dźwięk mają ogromne znaczenie angielska ścieżka dźwiękowa powinna być jedynym wyborem odtwarzania produkcji. Na wydaniu nie znajdziemy żadnych materiałów dodatkowych, animowane menu główne płyty zaopatrzono natomiast w piktogramy.
Trzecie podejście Jordana Peele’a do zaprezentowania szerokiej publiczności kolejnego dreszczowca zostanie z pewnością zapamiętane ze względu na skalę przedsięwzięcia, której próżno szukać w poprzednich produkcjach. Amerykański reżyser przyzwyczaił widzów do swojego nieszablonowego podejścia i oryginalnych wizji – talent i pomysłowość filmowca możemy też dostrzec w najnowszym jego dziele, które nawiązuje do klasycznych filmów o odwiedzinach naszej planety przez istoty obce. Peele swoim zwyczajem bawi się z publiką niczym filmowy antagonista, często rzucając fałszywe tropy i prowadząc nas na manowce. Mimo iż „Nie!” nie przebija kreatywnością „Uciekaj!”, to najnowsza propozycja reżysera reaktywuje popularny gatunek filmowy, którego brakowało w ostatnich latach w kinie rozbudzając nasze nadzieje na kontynuację – sam Jordan Peele przyznał, że opowiedziana historia tak naprawdę nie została zakończona, a filmowy finał to dopiero początek nowej przygody. Wygląda na to, że w przyszłości może nas czekać kolejna niespodzianka, a Peele współczesnym filmom grozy nie powiedział jeszcze ostatecznego „nie!”.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.