Przepiękna jest scena otwarcia filmu „Furia”. Zamglone pole bitwy, tlą się wyniszczone czołgi, dokoła ścielą się trupy. Na horyzoncie pojawia się blady punkt. Punkt się przybliża. Teraz widać, że jest to postać na koniu. Iście apokaliptyczna wizja. Nagle w kadrze pojawia się SS-man na koniu - dumny i wyprostowany. Z dogorywającego czołgu wyskakuje sierżant „Wardaddy” - Brad Pitt i podcina mu gardło. A to dopiero początek.
„Furia” to bez wątpienia zjawiskowe widowisko wizualne. Utrzymane w mrocznym klimacie i kolorystyce z wojennych gier komputerowych. Bo faktycznie film ma bardzo wiele wspólnego z grami. Nawiązuje do znanej gry firmy Wargaming.
Wargaming podjął unikatową na skalę światową współpracę z producentami filmu „Furia”, firmą Sony Pictures. Ten wyjątkowy mariaż dwóch branż, filmowej i ze świata gier, polega na przenikaniu się elementów z dużego ekranu i ze świata gier. Niebawem czołg pieszczotliwie zwany Furią oraz Wardaddy, bohater grany przez Brada Pitta, pojawią się w grze World of Tanks. Ponadto, zarówno wspomniany Sherman (tytułowy czołg Furia), jak i Tygrys, które brały udział w zdjęciach, zostały użyczone przez Muzeum w Bovington. Wargaming i Bovington Tank Museum współpracują na rzecz zachowywania pamięci o najważniejszych wydarzeniach historycznych czasu II wojny światowej.
Współpraca przy filmie jest jednym z przykładów działalności pozabranżowej firmy Wargaming, na które składają się m.in.: partnerstwa z muzeami na całym świecie (np. rekonstrukcje czołgów i samolotów), wsparcie organizacji weteranów wojennych czy działalność charytatywna. Wargaming to firma, która produkuje i wydaje gry komputerowe na całym świecie. Flagowym tytułem jest World of Tanks na komputery osobiste, czyli „świat czołgów”, który skupia ponad 90 000 000 grających na całym świecie. Jest to jedna z najpopularniejszych gier na świecie, również w Polsce, z ponad milionem aktywnych graczy.
Film obfituje w efekty specjalne. Miłośnicy gier komputerowych będą zadowoleni, bo nie brakuje tu szybkich, dynamicznych akcji rodem z gier. Natomiast co innego być uczestnikiem gry, a co innego oglądać to z boku. Strona wizualna filmu dopracowana jest do granic możliwości - łącznie ze znakomitymi kostiumami i scenografią. Ale czy za pięknie ,,wystrojoną panienką'' kryje się coś więcej?
Muszę przyznać, że scenariusz filmu jest bardzo poprawnie i sprawnie napisany, łącznie z dialogami obfitującymi w liczne odniesienia do Biblii. A teraz będę brutalna. Ten film jest tak wykalkulowany, jakby powstał w oparciu o badania fokusowe, jakby chciał przewidzieć każdą reakcję i potrzebę widza. Fabuła jest tak banalna, że nie pozostawia cienia wątpliwości, że została stworzona tylko jako wypełnienie z góry zaplanowanego - zjawiskowego obrazka. Ale czym innym jest dla mnie kino, czym innym gry komputerowe. Na dodatek nawarstwienie cytatów biblijnych i wątków religijnych jest tak duże, że wychodzi bokiem. I choć sama lubię sięgać do tego źródła - tutaj było tego aż nadto. Choćby pokazanie ciężarówki wojskowej z utwierdzonym na zderzaku krucyfiksem. Zamiast pełnić wzniosłą funkcję, staje się banałem - poganiającym banał.
Film jest tak patetyczny i ociera się o kicz słowny. To typowa amerykańska produkcja mająca na celu uwznioślić amerykańskie zasługi w II wojnie światowej. To wspaniale oddany hołd amerykańskiemu bohaterstwu. Bo oto amerykanie zjawiają się niczym aniołowie. Ich zabijanie jest święte, otoczone nabożną czcią, ich zabijanie jest w imię pokoju - każdej innej nacji to zbrodnia. Jesteśmy na wojnie wszyscy zabijają, ale tylko amerykanie robią to „szlachetnie”. Oto amerykańscy żołnierze na wojnie to dżentelmeni, którzy nawet gdy zjawiają się w domu samotnych i wystraszonych Niemek - nie gwałcą, ale chronią i przynoszą prezenty. Wątek miłosny jest naciągany i wklejony od niechcenia. Jakby zakochać się można było na zawołanie i w ciągu pięciu minut przeżyć miłość życia.
Bohaterowie: zestawienie twardego dowódcy czołgu i wrażliwego pisarza, który zostaje siłą zmuszony do zabijania jest tak banalne, że absolutnie nie mogłam uwierzyć w żadnego z nich. Cechy, które reprezentuje sierżant Wardaddy są mi znane tylko z opowieści jego podwładnych , ale tego nie widać. Z ich rozmów dowiaduję się o jego wspaniałych cechach, ale tego sam zainteresowany nie reprezentuje. Brad Pitt na pewno jest wabikiem tego filmu, ale według mnie jego postać jest nijaka i jakby nieobecna.
Pomijając banalną fabułę, film naprawdę dobrze się ogląda. Jest sprawnie nakręcony, dobrze zmontowany. Świetnie prezentują się szerokie kadry. Sceny akcji są warte zobaczenia, cały czas coś się dzieje - co jest niebywałym atutem tego filmu. Końcówka jest naprawdę warta zobaczenia. Ale w filmie zabrakło mi prawdziwych emocji. Ten film jest jak fast food. Ładnie wygląda, dobrze smakuje, jest dobrze podany, ale nie pozostawia żadnych głębszych wartości. Tak świetnie się to ogląda, jak szybko zapomina.
Nie potrafię ocenić tego filmu w stu procentach obiektywnie. „Furia” dla mnie to znakomicie spreparowany produkt marketingowy, bardzo udany, ale produkt. Dlatego w kategorii produktu wypada znakomicie. Natomiast gdybym miała ocenić jego wartość artystyczną i intelektualną - to takich nie posiada. Ale dla zaspokojenia historycznej ciekawości, co do wyglądu ówczesnej amerykańskiej armii, łącznie z całą plejadą prezentowanych czołgów i broni, jak najbardziej warto zobaczyć.