Idąc do kina spodziewałem się kolejnego taśmowego sequela mało znanej nieamerykańskiej produkcji. Kilkanaście minut później wiedziałem już, że taśmowy ten sequel na pewno nie jest. Czy wytrzymuje porównanie z innymi podobnymi filmami? Myślę, że bez trudu.
A obiekty do porównywania nasuwają mi się na początek dwa. Pierwszym jest „Monachium” Spielberga, bo zarys fabuły jest bardzo podobny. 20 lat po wojnie trójka agentów Mossadu przyjeżdża do Berlina, by wytropić i schwytać zbrodniarza wojennego wiodącego spokojne, ustatkowane życie jako ceniony ginekolog. Już od pierwszych scen filmu wiemy, że mimo komplikacji powrócą do Izraela jako bohaterowie. Ale w scenach rozgrywających się 30 lat później, podczas promocji książki opisującej przebieg ich misji, widać dość wyraźnie, że wcale nie są z siebie zadowoleni.
Drugie skojarzenie to „Kret” Rafaela Lewandowskiego. Tak jak tam, dość szybko okazuje się, że historyczny już czas, który bohaterowie doskonale pamiętają, wcale nie daje się tak prosto opisać w kategoriach bohaterstwa, zdrady, zbrodni, kary czy sprawiedliwości. Każdy przeżywa tamte wydarzenia inaczej, każdy mógłby opowiedzieć o nich zupełnie inną historię. Wszyscy uchodzą w powszechnym odbiorze za bohaterów, ale tylko jeden miał odwagę zamienić ten triumf na karierę i stanowisko. Pozostała dwójka czerpie z niego głównie wyrzuty sumienia.
Nie, wbrew pozorom nie streściłem w powyższych dwóch akapitach całej fabuły „Długu”. To zaledwie opis wrażenia, jakie wywołuje na widzu pierwsze 15 minut filmu. W miarę rozwoju fabuły historia okazuje się dużo bardziej skomplikowana niż mogło się wydawać, coraz wyraźniej pobrzmiewają w niej również nuty, których nie do końca byśmy się po tym filmie spodziewali. Mniej więcej po godzinie następuje przełom, który nagle zamienia „Dług” w zupełnie inny film, a jego bohaterów stawia w nowym świetle i pozwala w końcu zrozumieć ich niekończące się moralne dylematy. A potem napięcie coraz bardziej narasta, aż do finału. Który owszem, przynosi oczekiwane rozwiązanie, ale jak dla mnie jest trochę zbyt rozciągnięty i na siłę przedramatyzowany. Jedyny słaby punkt tego filmu.
No, może jeszcze mógłbym trochę ponarzekać na postać ściganego hitlerowca, który faktycznie okazuje się bardziej potworem niż człowiekiem, a to jednak trochę zbyt mocne uproszczenie. A może narzekam niepotrzebnie? Bo w końcu jako ginekolog w pierwszej połowie filmu dr Vogel jest bardzo sympatycznym, lekko zdziwaczałym panem w średnim wieku, ale na zbrodniarza zdecydowanie nie wygląda. Dopiero schwytany przez agentów państwa, którego z całej siły nienawidzi, okazuje się niebezpiecznym psychopatą, który ani trochę nie zmienił charakteru i poglądów od czasu swojej rezydentury w Brzezince i eksperymentów, które tam przeprowadzał. Więc może wcale nie jest aż tak uproszczony?
Z „Monachium” film wygrywa przede wszystkim zwartością scenariusza i wciągającą historią. Natomiast sprawność realizacyjna to punkt, nad którym Madden powinien jeszcze popracować. Narracja jest niesamowicie poszatkowana, co z jednej strony jest usprawiedliwione konstrukcją fabularną, ale z drugiej – wyszedłem z seansu kompletnie nie rozumiejąc jednej ze scen i nadal nie mogę sobie uzmysłowić, co się w niej tak naprawdę stało. Ale to pryszcz w porównaniu z bardzo sprawną na ogół reżyserią. Porównania do „Kreta” niestety nie pociągnę dalej, bo filmy zbyt się różnią, by określić, który z nich jest lepszy. Moja redakcyjna koleżanka oceniła „Kreta” na 5, ja daję tyle samo „Długowi” i z niecierpliwością czekam na więcej takich filmów, zwłaszcza polskich. Obu stronom naszego lokalnego sporu o lustrację przydałoby się mocne przypomnienie, że historia jest trochę zbyt złożoną materią, by po trzydziestu latach próbować na sztywno ustalać, kto był zdrajcą a kto bohaterem. Obydwa obrazy nadają się do tego koncertowo.
Wypada jeszcze wspomnieć o muzyce Thomasa Newmana, która jak zawsze stoi na znakomitym poziomie. Nie da się jej nie zauważyć podczas projekcji, doskonale łączy klasyczne i nowoczesne konwencje swojego gatunku, jednocześnie świetnie buduje nastrój najważniejszych scen. Duże brawa.
Zdecydowanie warto się na ten film wybrać, przemyśleć, polecić znajomym. Ja czekam na okazję, żeby zapoznać się z izraelskim oryginałem. Kto wie, może okaże się jeszcze lepszy.