Któż nie chciałby pięknego domu otoczonego zielenią, gdzie powietrze jest czyste, a strumienie wartkie i przejrzyste. No dobra, na pewno nie każdy, ale wielu na pewno porzuciłoby z nieskrywaną przyjemnością wielkomiejski zgiełk dla pięknych okoliczności przyrody na co dzień. I właśnie dla tej części ludzkości powstają takie osiedla jak Rocky Springs w „Zemście futrzaków” Rogera Kumble'a.
Dan Sanders zmusza swoją małżonkę i syna do przeprowadzki w sam środek oregońskiej puszczy. Przez rok ma on bowiem zawiadywać budową ekologicznego osiedla. Okazuje się jednak, że szef jego firmy ma zupełne inne plany. Kilka domków ma się przekształcić w wielkie osiedle, a okoliczna puszcza ma zostać wycięta w pień. Sanders, nie widząc innego wyjścia, przystaje na mało ekologiczną propozycję by bez porozumienia z rodziną spędzić kolejne trzy lata na przysłowiowym zadupiu. Nie wie jednak, że pomysł pozbycia się lasu nie spodoba się przede wszystkim zamieszkującym go zwierzakom, które tylko zacierają łapki, bo wiedzą, ze smak zemsty jest słodki.
Przyznam, że nie bardzo wiem, co napisać na temat „Zemsty futrzaków”. Ot, komedia familijna jak każda inna. Ani fabularnie nie wieje świeżością, ani gagi nie są super ekstra. Samą historię da się oczywiście w miarę szybko przewidzieć. Dobro zwycięży, pokonując zło w wymyślny i zabawny sposób, a na koniec wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie, no i oczywiście w zgodzie z naturą. A humor? Może jestem za stara, ale przyznam, że boków nie zrywałam, choć wiem, że wśród młodszych widzów film Kumble'a potrafi wywołać salwy śmiechu. Wygląda więc na to, że chodzi o wiek, bo trudnym wyczynem jest, by ktoś z trójką czy czwórką z przodu był realnie rozbawiony facetem uwięzionym w samochodzie pełnym skunksów albo toi toiu. I pomijam już fakt wysokości lotów tych żartów, ja je po prostu pamiętam z kreskówek, które oglądałam jakieś dwadzieścia lat temu.
Niemniej jednak jestem pełna podziwu dla Brendana Frasera, który gra z cudownym dystansem do siebie. Znany chyba najbardziej z ról w „Mumii”, w „Zemście futrzaków” przeistacza się z imitacji Indiany Jonesa w podtatusiałego faceta ze sporą ciążą spożywczo-piwną. I przyznaję, że wychodzi mu to na dobre, bo jest szczerze zabawny. Scena, w której Dan występuje w przymałym, różowym dresie małżonki, z pokaźnym brzuszkiem wystającym spod bluzy i wielkim napisem „mniam, mniam” na całkiem zgrabnych pośladkach jeszcze przez jakiś czas będzie wywoływała uśmiech na mojej twarzy. Aktorsko nikt już się w sumie nie wyróżnia, bo w „Zemście futrzaków” bryluje li tylko Fraser – reszta obsady to tylko dodatek.
I cóż pozostaje do dodania? Chyba tylko tyle, że „Zemsta futrzaków” to idealny wybór na rodzinne oglądanie – dzieci będą zachwycone, a rodzice na pewno nie umrą z nudów. W innym wypadku film obejrzeć można, ale ostrzegam, że będzie bez fajerwerków.