Ile to już stworzono obrazów pokazujących alternatywne historie naszego świata? A mimo to każdy z nich wnosi sobą coś nowego. Nie tylko do samych wyobrażeń, ale również do sztuki kinematografii. Na film „Sky Captain and the World of Tomorrow” natrafiłem niedawno przez czysty przypadek, ale jako że opis filmu z jego pudełka mnie zaciekawił, zabrałem go ze sobą do domu w celu przeprowadzenia bardziej szczegółowych badań. I tak zaczęła się moja przygoda z tą produkcją.
Film rozpoczyna się panoramiczną sceną obrazującą cumujący do Empire State Building sterowiec „Hindenburg III”, na którego pokładzie znajduje się doktor Jorge Vargas. Zdaje się być czymś bardzo wystraszony. Przywołuje do siebie kuriera przekazując mu wiadomość i dwa przedmioty w kształcie walców, a następnie poleca mu dostarczyć to wszystko innemu naukowcowi. Gdy kurier odchodzi ze swoją przesyłką, odwraca się jeszcze na moment w stronę, gdzie przed chwilą stał doktor, lecz już go tam nie ma, rozpłynął się niczym mgła. Potem okazuje się, że nie tylko on zniknął, a również inni wybitni, światowi naukowcy. Całą sprawą zaczyna interesować się młoda dziennikarka Polly Perkins (Gwyneth Paltrow), która ma nadzieję znaleźć jakiś sensacyjny materiał i odkryć, kto stoi za zaginięciem naukowców oraz atakiem ogromnych robotów na Nowy Jork, które nadleciały nie wiadomo skąd akurat wtedy, kiedy rozpoczęła swoje śledztwo. Na pomoc do walki przeciw maszynom wezwano Sky Kapitana (Jude Law) i jego podniebną eskadrę. Gdy wszystko ucichło i nastąpił koniec walki, Polly postanowiła spotkać się z asem przestworzy, który był równocześnie jej byłym, i podzielić się informacjami, jakie zgromadziła do tej pory. Ujawnia, że za całą tą sytuacją stoi tajemniczy Totenkopf, o którym prawie nic nie wiadomo poza tym, że prowadził stworzoną pod Berlinem jeszcze przed wybuchem pierwszej wojny światowej, tajną „Jednostkę 11”, do której należeli zaginieni naukowcy. Tak więc teraz już razem, wspierani przez przyjaciół kapitana stają naprzeciw planów Totenkopfa, fali jego niszczycielskich robotów oraz zbliżającego się końca świata.
„Sky Captain” jest filmem nowatorskim (oczywiście jak na rok swojej premiery), w pełni nakręconym techniką blue box. Stworzenie tego dzieła trwało 6 lat, jednak efekt, jaki uzyskano udowadnia, że nie był to zmarnowany czas. Kerry Conran, reżyser i autor scenariusza, osadza akcję filmu w latach 30. Całość obrazu utrzymana jest w szarych barwach, jedynie z nielicznymi przebiciami bardziej intensywnych kolorów. Praktycznie wszystko, poza aktorami oczywiście, zostało stworzone za pomocą komputera – zarówno roboty, wyspa Totenkopfa czy Ameryka lat 30. Pozwoliło to wykreować reżyserowi swój bardzo specyficzny świat i, co najważniejsze, nadać mu odpowiedni, tajemniczy i lekko złowieszczy klimat. Nie można nie zauważyć, że Conran czerpie swoje inspiracje z klasyki science fiction („Metropolis” Langa) oraz stylistyki komiksu czy gier („Crimson Skies”). Krótko mówiąc oprawa wizualna robi ogromne wrażenie, nawet 5 lat po premierze obrazu. Aktorzy mimo trudnego zadania, jakie postawiła przed nimi technika blue box, wywiązali się ze swoich zadań bardzo dobrze i nadali granym przez siebie postaciom charakter, przez co każda staje się jeszcze bardziej interesująca niż wynikałoby to z samego scenariusza. Słabszym ogniwem wydaje się być sama fabuła, która jest lekko przewidywalna, mimo wszystko nie zabiera przyjemności z oglądania tego, co się dzieje. Podsumowując – całość wygląda dobrze, jednak pozostaje lekkie uczucie niedosytu.
Wszystko, co można zobaczyć w tym filmie, to prawdziwa poetyka fantastyki, o którą coraz trudniej w czasach wielkich hollywoodzkich produkcji. Fani gatunku na pewno to docenią, a każdy, kto lubi obejrzeć coś nowego i zaskakującego na pewno się nie zawiedzie. Film robi naprawdę piorunujące wrażenie, tym bardziej szkoda, że od momentu jego powstania Kerry Conran nie wypuścił nic nowego.