Długo przyszło czekać fanom Riddicka na jego kolejną niesamowitą przygodę. „Kroniki Riddicka” powstały w 2004 roku i, co tu dużo mówić, nie spełniły oczekiwań miłośników pierwszej części historii opowiadającej o cwanym mięśniaku. Twórcy, nauczeni doświadczeniem, postanowili dać fanom trzeci film, zapewne nie ostatni, by przypomnieć o sobie, ale również pokazać, że nadal potrafią tchnąć w Riddicka życie. Jak wyszła nowa część?
Protagonista zostaje oszukany – zostaje porzucony przez swoich poddanych na nieznanej planecie, gdzie jest zmuszony kolejny raz walczyć o przetrwanie. Kiedy odnajduje stację najemników postanawia zamówić sobie statek. Dokładnie - zamówić, jak taksówkę. Wysyła sygnał w kosmos podający jego dokładną lokalizację i czeka na osoby pragnące stawić mu czoła, a tym samym na statek, którym przylecą.
„Riddick” nie jest wybitnym dziełem, do takowego mu daleko. Jednak zapewnie kilkadziesiąt minut przyzwoitej rozrywki, pokazuje, do czego jest zdolny człowiek zostawiony samemu sobie oraz funduje kilka ciekawych momentów. Na pewno spodoba się miłośnikom pierwszej części oraz zrekompensuje braki drugiej.
Bohater – wiadomo: mięśniak, który wie, jak radzić sobie nawet w najgorszych sytuacjach, z dużą dawką czarnego humoru, sprytny i potrafiący skopać tyłki komu trzeba. Owszem, postać z lekka za bardzo przerysowana, aż trudno uwierzyć, że takowa mogłaby egzystować w naszej rzeczywistości, ale przynajmniej nie okazuje się typowym Garym Stu. Kiedy zostaje ranny widz dostaje realistyczne sceny, gdzie protagonista nie pozbywa się głębokiego skaleczenie po kilku sekundach. I za to należą się największe brawa, za realizm.
Natomiast nie mogę wybaczyć twórcom jednego – niedopracowania postaci drugoplanowych. Na planecie pojawiają się inne postaci, ale tylko Riddick daje się zauważyć. Reszta ginie w jego świetle. Owszem, pamiętam ich, ale żaden z bohaterów nie zyskał mojej sympatii, żaden nie wzbudził we mnie jakiś emocji (niekoniecznie pozytywnych). Rzadko tak się zdarza, przeważnie pojawia się jedna czy dwie postacie, które w jakiś sposób zaznaczają swoją obecność w filmie. Tym razem tylko tytułowy bohater daje się zapamiętać. Owszem, nic w tym dziwnego, w końcu to film o nim, szkoda tylko, że nie ma postaci, która stanowiłaby do niego dobry dodatek.
Efekty specjalne – na pewno lepsze niż w pierwszej i drugiej części, w końcu minęło kilka lat, jednak nie zaskakują niczym nowym. Nawet potwory mieszkające na planecie już gdzieś kiedyś widziałam: w innych filmach, grach komputerowych.
Reasumując, „Riddick” to średni film, lepszy niż jego poprzednik, ale nadal nie przemawia do mnie. Nie to, że mi się nie podoba, po prostu nie wywołuje we mnie samych pozytywnych reakcji. Zwłaszcza zakończenie, które było bardzo nieprawdopodobne (chodzi mi o stosunek protagonisty do jedynej żeńskiej bohaterki filmu). Cieszę się, że obejrzałam produkcję, ale na pewno nie powrócę do tego filmu po latach. Aczkolwiek osobom, które lubią ten świat, dzieło na pewno przypadnie do gustu.