Od kilku ładnych lat różne talent show wyrastają jak grzyby po deszczu. Z tej popularności postanowili skorzystać w Illumination i animowane widowisko „Sing”, oparte na konkursie talentów zawitało w tym roku do kin.
Buster Moon od dziecka marzył o posiadania teatru. Dzięki ciężkiej pracy ojca Busterowi udaje się spełnić marzenie. Niestety, żadne z wystawionych przez Moona widowisk nie zarabia na siebie, a wierzyciele już pukają do jego drzwi. Ostatnią deskę ratunku Buster dostrzega w zorganizowaniu konkursu talentów... bo nic nie działa tak na wyobraźnię, jak spełnianie marzeń o sławie i pieniądzach.
Przyznam, że po niezbyt udanym „Sekretnym życiu zwierzaków domowych” nowa propozycja Illumination prezentuje się całkiem dobrze. Zostajemy w świecie zwierząt, ale w tym zanimalizowanym świecie Garth Jennings umieszcza czysto ludzkie słabości, przywary i marzenia. Nie powiem, żeby sama produkcja była powiewem świeżości, ale obraz jest naprawdę na przyzwoitym poziomie.
Humor w „Sing” jest delikatny, wyważony i nie przekracza granic dobrego smaku. Brak kloacznego żartu, na którym niestety czasami oparte są animacja dla dzieci. Troszkę szkoda, że twórcy skupili się w tej kwestii wyłącznie na młodej części widowni, zapominając niemalże całkowicie o ich rodzicach. Nie, żeby dorośli na seansie się nudzi, ale zabawa byłaby zdecydowanie lepsza, gdyby z ekranu czasem i do nich ktoś puścił oko.
W bardzo przyjazny sposób Jennigs nie tylko bawi, ale i uczy. Ważne, że spełnianie marzeń w „Sing” jest okupione ciężką pracą. Tu nic nie spada z nieba samo, trzeba się przełamać, przekroczyć własne słabości, ba nawet ubrudzić sobie ręce. Tylko w takiej sytuacji można wygrać!
Polski dubbing radzi sobie całkiem nieźle. Tłumaczenie jest na poziomie, a aktorzy podkładający głosy pod zwierzęcych bohaterów odwalili kawał dobrej roboty. Bardzo dobrze wypadła Ewa Farna, która jako jedyna śpiewa w „Sing” pełną piersią. Niestety, aż sama dziwię się temu, co za chwilę napiszę, brakowało mi trochę tłumaczenia tekstów piosenek, które bohaterowie animacji wyśpiewują na scenie. I nie dlatego, że „Sing” jest skierowany głównie do małych widzów, ale dlatego, że utwory są całkiem ciekawym komentarzem do bohaterów i ich sytuacji życiowej.
Kreska jest ładna, fabuła może nie odkrywcza, ale na pewno nie nudzi, ścieżka dźwiękowa niczego sobie. Jeśli więc nie macie planów na dzisiejszy wieczór, przemyślcie czy nie zabrać pociech do kina i dać się porwać „Sing”. Moim zdaniem warto, bo „Sing” to całkiem przyzwoita animacja.