Pisząc o „Zmierzchu” ciężko ograniczyć się do kilku akapitów, gdyż jest to, niezaprzeczalnie, prawdziwy fenomen ostatnich lat. Najpierw ogromny sukces odniosła saga autorstwa Stephenie Meyer (40 milionów sprzedanych egzemplarzy musi robić wrażenie), teraz fortunę zbijają twórcy ekranizacji jej pierwszej części (wpływy ze sprzedaży biletów, gadżetów związanych z filmem, ścieżki dzwiękowej). Do tego aktorzy grający główne role szybko stali się bożyszczami nastolatek (przede wszystkim Robert Pattinson). Czy „Zmierzch” rzeczywiście ma w sobie coś wyjątkowego, niesamowitego, czy jego popularność to jedynie wynik świetnego marketingu?
Kluczem do sukcesu Meyer okazało się, jak mniemam, wplecenie wątku wampirów w klasyczne love story dla młodzieży, co odróżniło sagę znanej autorki od podobnych tytułów. Jeśli chodzi o ogólny zarys fabuły „Zmierzch” nie grzeszy bowiem oryginalnością. Nastoletnia Isabella Swan przeprowadza się do swojego ojca, do małego miasteczka Forks. Dla zamkniętej w sobie dziewczyny przystosowanie się do nowego środowiska nie jest łatwe. Podczas jednego z pierwszych dni w nowej szkole, jej uwagę przykuwa rodzina Cullenów, a przede wszystkim zabójczo przystojny (w powszechnej opinii) Edward. Cullenowie, choć spełniają wszystkie wymogi dla liderów szkolnej społeczności, są outsiderami, trzymającymi się tylko we własnym gronie. Potęguje to tylko zainteresowanie Belli, choć Edward ewidentnie wydaje się go nie podzielać. Jak się okazuje, główną przyczyną takiego stanu rzeczy nie jest niechęć chłopaka do nowej koleżanki, a... zbyt duży apetyt. Członkowie nietypowej rodzinki okazują się bowiem wampirami, tyle że nieco innymi od tych stereotypowych - miłymi, dobrymi, a do tego na diecie (bez ludzkiej krwi). Słodkie, nieprawdaż?
Jak film Catherine Hardwicke ma się do swojego literackiego pierwowzoru? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, bo książki nie czytałem. Nie mogę więc ocenić, w jakim stopniu twórcy scenariusza trzymali się oryginału i czy filmowa wersja zadowoli fanów sagi. Sądząc jednak po reakcjach na sali kinowej i niektórych opiniach, wydaje mi się, że nie będą oni zawiedzeni. Mnie natomiast film nie zachęcił do przeczytania książki, bo fabułę uważam za jego najsłabszy element. Liczyłem się z tym jednak już przed seansem, gdyż film (a także książka) kierowany jest przede wszystkim do nastoletnich dziewcząt i wydaje się, że jedynie one w pełni docenią tę nieco naiwną i jednocześnie bajkową historię miłości zagubionej nastolatki i emo-wampira.
Dla całej reszty mam jednak także dobrą wiadomość: reżyserka i jej ekipa ratują „Zmierzch” ciekawą realizacją tego niezbyt ciekawego scenariusza. Film ma swój klimat, budowany dobrymi zdjęciami i ciekawą muzyką (ścieżka dźwiękowa święciła sukcesy jeszcze przed jej wydaniem). Świetnie dzięki dobrej stylizacji, prezentuje się też rodzinka Cullenów (to oni są bohaterami najlepszych scen w filmie, między innymi rewelacyjnego meczu baseballu). Nie brakuje też humoru, który skutecznie co jakiś czas wywołuje uśmiech na twarzy. Pracę ekipy filmowej należy więc ocenić pozytywnie, choć nie uniknęła kilku wpadek. Przede wszystkim zaskoczyły mnie sceny, w których Edward ujawnia Belli swoje prawdziwe oblicze. W odniesieniu do całości wypadają one niesamowicie kiczowato. Apogeum zostało osiągnięte w scenie, w której główny bohater pokazuje swojej ukochanej, jak prezentują się wampiry w świetle słonecznym - to po prostu trzeba zobaczyć.
Kilka słów należy się także aktorom, którzy dzięki występowi w „Zmierzchu” szturmują wszelakie rankingi popularności. Pochwalić należy wybór Kristen Stewart do roli głównej bohaterki. Dziewczyna pasuje po prostu do roli zagubionej nastolatki, zresztą w podobne postaci wcielała się już wcześniej. Co do Roberta Pattinsona, to grany przez niego Edward jest najśmieszniejszą postacią w całym filmie, ale mam wątpliwości, czy aby na pewno takie było założenie. W każdym bądź razie, to właśnie on na filmie zyskał najwięcej - pozycja Zaca Efrona jako idola nastolatek może być zagrożona. Reszta obsady została dobrana według klucza: młodzi i ładni, czyli standard w filmach młodzieżowych.
Muszę przyznać, że po wyjściu z kina, ku własnemu zaskoczeniu, byłem zadowolony. Niewątpliwie duży wpływ miało na to moje bardzo sceptyczne nastawienie do filmu Catherine Hardwicke. Tragedii jednak nie było, a co więcej, było nawet całkiem nieźle. „Zmierzch” ogląda się dobrze, przed wizytą w kinie trzeba sobie po prostu uzmysłowić, do kogo film jest skierowany i o czym opowiada. Wielbiciele wampirów nie znajdą w nim nic dla siebie, podobnie jak i fani horrorów, choć niektóre serwisy takim go mianują. W rzeczywistości bliżej mu do komedii familijnej niż do kina grozy. Niekoniecznie jednak jest to jego wadą - młodzieżowe horrory zazwyczaj wypadają blado.