Dokąd odchodzą umarli? Czy można się z nimi skomunikować? Czy oni nas widzą i słyszą? Nikt tego nie wie, ale chętnie wysłuchamy sensownej propozycji wyjaśniającej tę palącą dla każdego żyjącego kwestię.
M. Night Shyamalan, reżyser i scenarzysta w jednej osobie, zaproponował coś więcej, niż thriller. Udało mu się stworzyć dzieło intensywnie przemawiające do widza językiem zarezerwowanym dla mistyków – intuicyjnym językiem wiary, transcendującym granice poznania empirycznego, jednak językiem konsekwentnie kierującym się logiką. Ten, kto nie uwierzy, nie otrzyma bowiem dostępu do sfery nadprzyrodzonej. Natomiast wybraniec, który widzi uznany jest za szaleńca. Jego życie jest udręką, ponieważ posiada „szósty zmysł” - dar, który mu ciąży tak, iż jest bliski utraty zdrowych zmysłów. Podobnie jak autor biblijnego psalmu rozpaczliwie woła więc na ratunek Boga: „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie".
Mamy dwóch głównych bohaterów: ośmiolatka (Haley Joel Osment) cierpiącego na paranoiczne urojenia, twierdzącego, że widzi i słyszy umarłych oraz psychiatrę doktora Malcolma Crowe'a (Bruce Willis), który stara się mu pomóc. W metafizyce i sprawach nadprzyrodzonych psychiatria przydaje się w podobnym stopniu, jak durszlak do czerpania wody, tak więc niespodziewanie role się odwracają i dziecko stanie się przewodnikiem po świecie duchowym dla ogarniętej melancholią duszy swego lekarza.
Niezwykle rzadko mamy do czynienia z tak nienagannym, zasługującym na najwyższą notę scenariuszem, w którym doskonała dramaturgicznie, niczym niezakłócona narracja płynnie i logicznie zmierza do wstrząsającej puenty, pozostawiającej widza w stanie głębokiego osłupienia. Do tego przemyślany w każdym szczególe montaż, pełne lirycznych ujęć zdjęcia oraz niezwykłej urody muzyka dopełniają wybornego smaku tej artystycznej potrawy.
Dla każdego kinomana, który wątpi w zdolności aktorskie Willisa, „Szósty zmysł” powinien być lekturą obowiązkową. Ten wszechstronny, lecz niedoceniany moim zdaniem artysta, zakwalifikowany w świadomości przeciętnego odbiorcy jako nieskomplikowany „macho” - bohater filmów akcji, dysponuje doskonałym warsztatem aktorskim, bez wysiłku wywiązując się z trudniejszych zadań aktorskich, wymagających głębszej wrażliwości w umiejętnym oddaniu bardziej subtelnych i zróżnicowanych stanów emocjonalnych, niż gniew i agresja. Odnośnie partnerującego mu Osmenta zauważamy z łatwością, że mamy do czynienia z autentycznym talentem. Przyznam, że nigdy w życiu nie widziałam kogoś, kto byłby tak śmiertelnie przerażony. Willis i Osment to najlepszy duet aktorski, jaki oglądałam w ciągu ostatnich kilku lat na szklanym ekranie.