Ari Aster, zanim został reżyserem dobrze przyjętego horroru „Dziedzictwo.
Hereditary” (2018), realizował
krótkometrażowe produkcje, które już można zaliczać jako pogranicze komedii,
horroru i dramatu. Przyjęcie odwrotnego kierunku w filmach pełnego metrażu
przysłużyło się gatunkowi dzięki umiejętności tworzenia scen pełnych napięcia w
sekwencjach pozornie ich pozbawionych: to, co teoretycznie wydaje się obrazkiem
z codziennych zajęć zwykłej rodziny okazuje się prawdziwym horrorem. Doświadczenie
reżysera pozwoliło na wykorzystanie tego elementu w dwu ostatnich realizacjach
także w odwróconej wersji: momenty napawające grozą bywają jednocześnie tak
absurdalne, że aż śmieszne. Dzięki takiemu zabiegowi, Aster tworzy swoistą
czarną komedię z przewagą wyznaczników jednego bądź drugiego stylu prowadzenia
fabuły, co pozwala odbiorcom na swobodną interpretację.
Twórca wersji kinowych pozostaje jednak przy grozie,
aczkolwiek w jeszcze innym wydaniu, proponując ujęcie bardziej artystyczne.
„Midsommar. W biały dzień” łamie konwencję, bowiem akcja rozgrywa się w dzień.
Nie jest to pierwsza produkcja takiego typu, muzycznie od ram gatunkowych
pierwszy odszedł Wes Craven w „Ostatnim domu po lewej” (1972). Poprzednia produkcja
Astera rozgrywała się głównie po zmierzchu, tym razem reżyser postanowił przedstawić
historię rozgrywającą się w ciągu dnia, a mimo to nikt nie może czuć się
bezpieczny podczas festiwalowych wydarzeń.
Tytułowe letnie przesilenie, czyli słowiańska noc
świętojańska to długa tradycja znana także Szwedom. Amerykański reżyser
przedstawił tradycyjne obchody święta przez pryzmat pary turystów, Dani
(Florence Pugh) i Christiana (Jack Reynor). Uwaga Astera skupiona jest na
relacjach między bohaterami, nie inaczej jest i w tym przypadku. Pomimo
przebytej drogi ku uzdrowieniu związku, nie ma tu miejsca na ożywcze
przebudzenie, jakiego doświadczyli bohaterowie „Exils” (2004) Tony’ego Gatlifa.
Pugh przedstawiła Dani jako kobietę, która nie chce poddać
się początkowo niewinnej zabawie. Ponownie, bohaterka twórcy „Dziedzictwa.
Hereditary” mierzy się z żałobą. Aktorka bardzo przekonująco odegrała cierpiącą
osobę, i ze względu na stan emocjonalny – bez szans na przeciwdziałanie temu,
czego doświadcza w trakcie obchodów Midsommar. Tą rolą młoda Brytyjka ma szansę
umocnić swoją pozycję w Hollywood.
Aklimatyzacja dla Christiana (nomen omen) nie prowadzi do przyjęcia w poczet miejscowych, jak
bohater Reynora zakładał, by w odpowiednich warunkach zawalczyć o Dani – jego starania
przynoszą odwrotny skutek i daleko idące konsekwencje, związane z lokalną
dziewczyną, Mają (Isabelle Grill). Aktor stanął w obliczu wyzwania, z którego
wybrnął całkiem sprawnie. Emocje Christiana były kluczowe dla wiarygodnego
przedstawienia tej postaci i Reynor odniósł w tym polu pewny sukces.
Paweł Pogorzelski ponownie stanął za kamerą filmu Astera, utrzymując
wysoki poziom operatorski. Tak jak w „Dziedzictwie. Hereditary”, autor przyjmuje
punkt widzenia najbliższy bohaterom. Odwołanie do znakomitych kadrów Janusza
Kamińskiego w „Motylu i skafandrze” (2007), nominowanego do Oscara za zdjęcia,
wskazuje na dobrze obraną ścieżkę poszukiwania najlepszego ujęcia przez
kolejnego twórcę rodem z Polski.
Ścieżka dźwiękowa The Haxan Cloak, czyli Bobby’ego Krlica,
fantastycznie wpisuje się w kadry. Muzyka instrumentalnie doskonale współgra z
tonacją filmu. Autor kompozycji, kiedy współpracował przy produkcji Netflixa „Seven
seconds” (2018) Veeny Sud (odpowiedzialnej za amerykańską wersję
skandynawskiego „Dochodzenia” realizowanego w latach 2007-2012; w „7 seconds”
interpretowała film „Major” Yuriya Bykova z 2013 roku), nie miał okazji uzyskać
takiej wyrazistej melodii, jaką zaproponował w Midsommar. Można założyć, że płyta
promująca produkcję zostanie doceniona nie tylko przez wielbicieli muzyki
filmowej.
Trudno zrozumieć ofiarę z niedźwiedzia i nie pomyśleć o
niszowym horrorze, który w podobnej tonacji przedstawiał fikcyjną polską wieś w
produkcji Jona Knautza „The Shrine” (2010). Świątynie, krwawe rytuały bazują na
mitologii w podstawowy sposób, by służyć jedynie do wytworzenia atmosfery grozy
i wprowadzić dysonans poznawczy, wyznaczając trop z kulturowych badań Josha
(William Jackson Harper) do horroru.
Reżyser bawi się formą, tworząc obrazy pełne wyraźnych
znaków, które zwracają uwagę przede wszystkim odbiorców. Chociaż w tym
przypadku bohaterowie nie mogą uniknąć zaobserwowania tajemniczych wzorów, którą
mają związek z nie tylko ze Skandynawią. Pojawiają się także runy. Liczne
malowidła w filmie zawierają wiele interesujących szczegółów, które skutecznie
absorbują, wymagając ponownej, najlepiej poklatkowej analizy.
Sielskość połączona z grozą tworzą groteskę, jednak efekt
połączenia obu elementów nie zakłóca interpretacji formy. Twórca sprawnie odwołuje
się tutaj do horroru „Kult” Robina Hardy’ego będącego adaptacją powieści Davida
Pinnera „The Ritual”, głównie na poziomie wizualnym (zupełnie jak nieudany
remake filmu z 2006 roku w reżyserii Neila LaBute’a).
Midsommar nie tyle wypacza sens obchodów letniego przesilenia, ile jest przyczynkiem do wyznaczenia cech charakteryzujących twórcę filmu: rytuały, emocjonalność, więzi międzyludzkie w ujęciu genialnego operatora, z dobraną do głównego motywu i gatunku ścieżką dźwiękową będzie można uznać za znaki rozpoznawcze Astera i Pogorzelskiego – nowego duetu w branży, których nie można pominąć ani łatwo zapomnieć.