Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, małe dziewczynki marzyły o tym, by zostać księżniczkami. Dziś chcą być Hannah Montaną. Małą dziewczynką nie jestem, ale postanowiłam na własnej skórze sprawdzić, na czym polega fenomen serialu, a w chwili obecnej filmu, który bije rekordy popularności.
„Hannah Montana. Film” ma być uzupełnieniem serialu telewizyjnego z Miley Cyrus w roli głównej (a może raczej w rolach głównych). Serialowa Miley Stewart jest zupełnie przeciętną nastolatką. Hannah Montana - całkiem nieprzeciętną gwiazdą muzyki pop. Nikt nawet nie śmiałby podejrzewać, że uwielbiana przez wszystkich idolka i nieco nieporadna Miley, to ta sama osoba. Miley, aby spełnić swoje marzenie o śpiewaniu, ale jednocześnie móc prowadzić spokojne życie, ukrywa się pod blond peruką, udając Hannah Montanę. Osobą, która ją wspiera jest jej ojciec (w roli ojca Miley prawdziwy ojciec Miley - Billy Ray Cyrus).To on właśnie nieco zaniepokojony zachowaniem córki, które coraz częściej podobne jest do Hannah niż do Miley, postanawia ulokować ją na jakiś czas na prowincji. I o tym właśnie opowiada film. Czy Miley odnajdzie się z dala od wielkiego świata i blasku fleszy, czy wytrzyma bez bycia Hannah, jak zakończy się jej pobyt w rodzinnym miasteczku - myślę, że na te i inne pytania można sobie swobodnie odpowiedzieć i bez oglądania filmu. Co zatem ma w sobie Hannah Montana, że do kin ściągają tłumy wpatrzonych w nią dzieci?
Od samego początku jest kolorowo, głośno i krzykliwie. Dużo śmiechu, dużo pisku, który śmiech ma zastępować lub przypominać. O dziwo, polski dubbing, który w serialu był dla mnie nie do zniesienia, w filmie za bardzo nie drażnił. Podobnie jak scenografia - tu duży plus dla twórców filmu za zmianę otoczenia, rezygnację z kiczowatej scenerii na rzecz plenerów i pomieszczeń mniej - że tak to ujmę - krzykliwych.
„Hannah Montana. Film” z punktu widzenia dorosłego odbiorcy, to produkcja z wysoką zawartością banału, naiwna i słodka aż do znudzenia. W filmie aż roi się od kiczowatych gagów, ale to właśnie one najbardziej bawiły zebranych w kinie młodych widzów. Mając na uwadze fakt, że to właśnie do nich skierowana jest ta produkcja, muszę przyznać, że cel został osiągnięty - dzieciaki bawią się wyśmienicie. To, co dorosłych może drażnić, nudzić, irytować, dzieci interesuje i bawi, a o to przecież chodzi. Miley Cyrus zmienia stroje, tańczy i śpiewa (ciężko powiedzieć, która z tych trzech rzeczy wychodzi jej najlepiej), a dziewczynki w kinie śpiewają razem z nią. Filmowa Miley jest zwyczajną nastolatką. Na co dzień prowadzi normalne życie, od czasu do czasu zmieniając się „nie do poznania” (zobaczcie jak wiele może zrobić zwykła peruka...). Dla nas to śmieszne i może trochę niedorzeczne, dla dzieci to prawie magia i niesamowita frajda móc stać się na chwilę kimś innym - fajniejszym, sławnym. Hannah Montana jest ucieleśnieniem marzeń o syrenim głosie, urodzie, sławie, pieniądzach, popularności. O tym, by przez chwilę stać się kimś uwielbianym przez tłumy i móc utrzeć nosa wrednym koleżankom.
Bakcyla raczej nie połknęłam, fanką Montany ani Cyrus pewnie nie zostanę, ale muszę przyznać, że nie było tak źle, jak się tego spodziewałam zasiadając na sali kinowej w obecności mnóstwa małych dziewczynek z wielkimi kubłami popcornu...
Nie ma co ukrywać - montanomania na dobre ogarnęła Polskę, a wszelkie czasopisma, pamiętniczki, piórniczki i inne gadżety na pewno nie pozwolą jej szybko przeminąć. No cóż, dziś jestem stara i brzydka, ale gdybym była śliczną jedenastolatką, kto wie - może chciałabym być właśnie taka jak Hannah Montana.