Nie ma chyba reżysera wywołującego tak skrajne emocje jak David Lynch (autor m.in. „Mullholand Drive" czy „Zagubionej autostrady"). Jedni widzą w nim wizjonera, niepokornego artystę i magika kina. Inni natomiast postrzegają go raczej jako kuglarza, który każdym swoim kolejnym dziełem oszukuje widzów wmawiając im, że z pozoru pozbawione logiki scenariusze, mają głębszy sens. Ja stoję gdzieś w środku tego sporu. Filmy Lyncha lubię mniej lub bardziej, zawsze jednak staram się zobaczyć kolejną autorską wizję znanego reżysera. Można powiedzieć, że działa na mnie magia jego nazwiska. Nie inaczej było i tym razem. Od razu, gdy dowiedziałem się, że córka Davida – Jennifer Chambers Lynch kręci swój debiutancki film, przypuszczałem, że widzowie i krytycy nie przejdą koło niego obojętnie. W końcu, który wielbiciel kina nie chciałby się przekonać, ile typowo „lynchowskiego" stylu, zawierać będzie pierwszy poważny film pani Lynch.
Przyznam szczerze, że względem „Dochodzenia" nie miałem wielkich wymagań i nie oczekiwałem od razu arcydzieła. Byłem raczej ciekawy, w którym kierunku pójdzie pani reżyser. Czy będzie inspirować się twórczością ojca, czy raczej wybierze własną filmową ścieżkę. Po części wybrała jednak każdy z tych wariantów. Scenariusz projektu jest prosty, ale od razu przykuwa naszą uwagę. Film ten opowiada historię pewnego śledztwa. Mamy zatem kilka trupów, troje świadków, policjantów w małym posterunku gdzieś w pustynnej części USA oraz dwoje agentów FBI, którzy starają się rozwikłać zagadkę brutalnych mordów. Reżyser dawkuje nam informacje powoli. Kolejne elementy fabuły i rekonstrukcję tragicznych wydarzeń poznajemy z ust świadków. Każda kolejna scena zmienia nieco nasz pogląd na fabułę i interpretację wydarzeń, jakie widzimy na ekranie. Pani Lynch momentami bardzo sprytnie pogrywa z widzem, nieśpiesznie dawkując mu kolejne fakty, aż do samego wielkiego finału, który może zaskoczyć, a nawet nieco przerazić. O samej fabule ciężko jest napisać coś więcej, aby przypadkiem nie zdradzić widzowi jej najistotniejszych elementów.
Aktorsko film prezentuje się przyzwoicie. Julia Ormond i Bill Pullman, w roli przenikliwych agentów FBI grają swoje. Przekonująca jest także Ryan Simpkins, w roli córki ofiar bezdusznego mordercy (jej spokojne oczy na długo pozostają w pamięci). Kolejnym plusem filmu są także klimatyczne zdjęcia (bardzo dobre, momentami niemal nieruchome kadry) i niemal całkowity brak muzyki, który z każdym momentem potęguje napięcie i wewnętrzny niepokój widza.
„Dochodzenie" nie jest jednak rewelacyjnym filmem. Jego główną wadą jest... przewidywalność. Widz od razu zaczyna się domyślać, że w obrazie tym na pewno nic nie będzie takie, jak się nam na początku wydaje, oraz że zakończenie będzie na pewno najmniej prawdopodobne z możliwych. I tak oczywiście się dzieje. Jak na kinowy debiut reżyserski, ja oceniam ten film naprawdę bardzo wysoko. Myślę, że po projekcji nawet sam senior Lynch był całkiem zadowolony.