Wampir, spopularyzowany na papierze przez Brama Stokera, szybko znalazł uznanie u wielu przedstawicieli kinematografii. Pierwsza filmowa interpretacja jego powieści pojawiła się na ekranach kin bardzo szybko, zaledwie dziesięć lat po śmierci pisarza. W 1922 roku na warsztat „Draculę” wziął młody niemiecki reżyser Friedrich Wilhelm Plumpe, bardziej znany jako F.W. Murnau. Nosferatu narodził się z powodu konfliktu z wdową po Stokerze. Nie wyrażała ona bowiem zgody na realizacje filmu w oparciu o powieść męża. Scenarzysta filmu dokonał kilku istotnych korekt, między innymi zmieniając personalia bohaterów. Efektem tej zmiany, mającej początkowo na celu wyłącznie ominięcie przeszkód formalnych, jest postać Nosferatu, która stała się jednym z dwu nurtów mitologii wampirycznej w kinie (obok nurtu filmów o Draculi).
„Nosferatu – symfonia grozy”, trwający niespełna półtorej godziny, robi wrażenie do dziś. Stanowi jedno ze szczytowych osiągnięć epoki kina niemego i swego rodzaju punkt odniesienia dla wszystkich późniejszych wariacji na temat stokerowskiej prozy. Diaboliczne wrażenie potęgują sugestywne zdjęcia Fritz Amo Wagnera, który za namową samego Murnaua, jako jeden z pierwszych, zrezygnował ze statycznej kamery, co wzmagało wymowność obrazu. Fakt, że w filmie nie było żadnych dialogów mówionych, z perspektywy czasu pozytywnie drażni wyobraźnię widza, a ścieżka muzyczna znakomicie współgra z obrazem.
Niewątpliwie jednym z najważniejszych atutów filmu jest postać hrabiego Draculi, który w adaptacji Murnaua jest jednoznacznie skazany na wieczne potępienie. Niezwykle sugestywnie, w hrabiego wcielił się niemiecki aktor Max Schreck, który w roli wampira był wiarygodny do tego stopnia, że wielu widzów miało wrażenie, iż jego zajęcia poza planem filmowym nie różnią się zbytnio od tego, co zobaczyli na ekranach. Nienaturalnej wielkości kły, karykaturalnie wydłużona i wychudzona, trupia twarz, otępiałe spojrzenie i bezwzględny charakter krwiopijcy na trwałe zapisały się w historii kina, mimo iż nie stały się wzorem obowiązującym w późniejszych produkcjach. Można przypuszczać, że nawet sam Stoker byłby pod wrażeniem filmowego Draculi. Oglądając film blisko 90 lat po jego powstaniu, nadal wyczuwa się ten sam element strachu i przerażenia, pomimo technicznych ograniczeń, jakie niosła za sobą epoka, w której obraz powstał. Wampir Nosferatu Murnaua jawi się jako bezwzględny i odrażający potwór z demonicznym spojrzeniem, ukrywający się w murach swojego zamku. Murnau popisał się w tym przypadku także świetnym wyczuciem, posługując się kontrastem. Sporą część filmu stanowią bowiem przepiękne krajobrazy przyrodnicze przedstawione w wyraźnej kontrze do hrabiego, co czyni jego wizerunek jeszcze bardziej sugestywnym. Nosferatu trwale zapisuje się w pamięci, jako demon ogarniający wszystko i wszystkich: sfilmowany został w taki sposób, iż momentami sprawia wrażenie jakby wychodził poza kadr, przez co staje się jakby postacią trójwymiarową, przechodzącą z ekranu do naszego, realnego świata. Co więcej: pojawia się nie wiadomo skąd, przynosi zarazę i śmierć, burzy porządek naszego życia, którego nie jest w stanie nawet przywrócić jego śmierć – kamera nie wraca na ulice, by pokazać, że wszystko wróciło do normy. Zakończenie tylko pozornie jest szczęśliwe.
Krytycy „Symfonię Grozy” interpretowali na wiele różnych sposobów. Kracauer widział w Nosferatu tyrana, zwiastującego nadejście Hitlera i faszyzm, Eisner widziała obraz dwoistości niemieckiej natury, podatnej na działanie sił demonicznych, natomiast współcześni badacze doszukują się odzwierciedlenia kompleksów Murnaua wynikających z homoseksualizmu. Niezależnie od tego, jaka nie była by to opinia, w ocenie wampira jako zła wcielonego wszyscy są zgodni. Po obejrzeniu tego filmu nasunął mi się jeden wniosek na podsumowanie: gdyby Murnau dziś kręcił filmy, na pewno potrafiłby przerazić nawet najbardziej wybrednego widza.