Ostatnimi latami w kinach goszczą filmy fantastyczne przeróżnej maści, które starają się zaskoczyć widza czymś zupełnie dla niego nieznanym. Główny nacisk kładzie się w tej materii na różnorakie wizje naszej przyszłości, jako gatunku. Legendarny już „Star Trek” starał się ukazać wizję pełną dobrobytu wynikającego z naszego wewnętrznego rozwoju, nie pozostawiając jednak niebezpieczeństw na dalszym planie. Równie znany „Łowca Androidów” przerażał swoją mroczną wizją, negując wyjątkowość każdego z Nas. „Dawca pamięci” ma w sobie wiele ze wspomnianych cech, mimo to wciąż wiele mu brakuje.
Bliżej nieokreślona przyszłość. Ludzie żyją w szczęściu i dostatku, zamieszkując tzw. społeczności, mieszczące się na wysokich płaskowyżach, otoczone gęstą warstwą chmur. Zdolność kontroli pogody pozwoliła im na zapewnienie idealnych warunków dla każdego z ludzi. Głód został wyeliminowany, tak samo jak każde inne materialne potrzeby. Nauczeni błędami przeszłości, mieszkańcy społeczności żyją w pokoju i pełnym przeświadczeniu o słuszności drogi, którą podążają. W swojej wizji utopi wyzbyli się uczuć, poprzez zażywanie codziennych dawek środków chemicznych, które je hamują. Nazywają je lekarstwem, co jasno daje widzowi do zrozumienia, że jest to odniesienie do chorób cywilizacyjnych takich jak wojna, przemoc, nierówność społeczna. Problemem, którego nie zauważają mieszkańcy jest brak jakiejkolwiek wiedzy na temat ich własnej przeszłości. Tym zadaniem zajmuje się tzw. biorca pamięci. Jonasz - młody chłopak, który wchodzi w wiek dorosłości, zostaje wybrany na jego następcę. Od pierwszego dnia swojej nauki, Jonasz zauważa, że dawny biorca (który póki nie wyszkoli następcy nazywany jest dawcą) ma jakiś ukryty zamiar. Jonasz przekonuje się, że wszystkie jego przypuszczenia nie mogły nawet w małym ułamku, przewidywać prawdy jaka kryje się w jego świecie.
Pomysł stworzenia „Dawcy pamięci” jest w mojej ocenie nietrafiony. Wszędzie, gdzie tylko było to możliwe, natknąłem się na nawiązania do filmu „Equilibrium”. Jest to oczywiście jak najbardziej poprawne, jednak książka, na podstawie której napisano „Dawcę pamięci” została wydana na długo przed „Equilibrium”. Nadal nie zmienia to faktu, że oba filmy łączy zbyt wiele, żeby młodszy z nich mógł nie tylko zaskoczyć widza czymś nowym, ale nawet zainteresować. „Dawca pamięci” został napisany na popularną dzisiaj modłę filmową, która zakłada, że każdy film powinien być wyważony pomiędzy mrocznym zamysłem, a barwną przygodą. Efekt takich zabaw z konwencją jest opłakany. Zamiast solidnego kina trafiają nam się produkcje, które więcej mają wspólnego z nastoletnią, mało wymagającą widownią, niż z dojrzałym człowiekiem, którego możliwości logicznego rozumowania są znacznie dalej posunięte. Fabuła „Dawcy pamięci” w żaden sposób nie jest w stanie zaskoczyć nikogo na sali kinowej, kto widział chociażby dwa, trzy filmy obecne aktualnie w kinach. Wszystko jest z góry ustalone, narzucane są nam nawet schematy emocjonalne, które stara się wymusić oklepanymi zagrywkami aktorskimi i fabularnymi. Wszystko to zostało dodatkowo zbite w bezkształtną masę poprzez dodanie szybkiej akcji, żeby widz czasem się nie zreflektował nad tym, co próbuje mu się właśnie zrobić z mózgiem.
Gra aktorska w „Dawcy pamięci” stoi na wysokim poziomie, szczególnie w przypadku Jeffa Bridgesa, który wcielił się w rolę Dawcy. Świetnie stworzył swoją postać, która stara się maskować posiadane przez siebie uczucia w społeczeństwie, które się ich wyzbyło. Doprowadza to jego bohatera do straszliwej wewnętrznej walki, której wynik jest jednak nazbyt przewidywalny. Nie gorzej wypadła Meryl Streep, która bardzo ciekawie przedstawiła suchą logikę, która kieruje jej postacią. Katie Holmes niestety zupełnie znikła wśród innych aktorów i aktorek. Odtwórca roli Jonasza Brenton Thwaites zupełnie nie poradził sobie ze swoją rolą. Naiwne podejście jego bohatera do całej sytuacji, w jakiej przyszło mu się znaleźć, irytuje tak bardzo, że aż ma się ochotę przestać patrzeć i słuchać.
Największą bolączką „Dawcy pamięci” jest sposób przedstawienia całej historii na ekranie. Reżyser i scenarzyści założyli chyba, że na film ów udadzą się jedynie osoby, które wcześniej przeczytały książkowy pierwowzór. Całość produkcji zawiera tak wiele niewyjaśnionych rzeczy, że widz czuje się jakby oglądał drugą odsłonę obrazu, pomijając pierwszą, w której wszystko było wytłumaczone na tyle dobrze, że teraz nie trzeba tego robić. Zawiodłem się na „Dawcy pamięci” - całe szczęście, że producenci nie wpadli na pomysł utworzenia dwóch, lub nie daj Boże, trzech części tego filmu.