Polskie komedie romantyczne są niezwykłe. Jeśli kogoś zaskoczyłam tym stwierdzeniem, już wyjaśniam. Są niezwykłe, ponieważ bardzo dużo łączy je z innym filmowym gatunkiem, a mianowicie z thrillerem. Bo to przecież thrillery mają wywoływać strach, dreszcze i grozę. A te wszystkie doznania jak najbardziej zapewnią nam komedie o miłości po polsku. Strach, że komedia, którą będziemy oglądać jest jeszcze gorsza od poprzedniej. Dreszcze w czasie seansu, że znaleźli się ludzie, którzy chcieli stworzyć, uczestniczyć i sfinansować takie „dzieło”. Groza, iż następna komedia romantyczna może być jeszcze gorsza niż ta obejrzana przed chwilą (jeśli to możliwe). A po czasie znów idziemy na taki film i koło się zamyka.
Do tego zaklętego (przeklętego) kręgu zalicza się „Miłość na wybiegu”. Film jest historią młodej dziewczyny Julki (Karolina Gorczyca), która ucieka przed życiem w smażalni ryb nad morzem do Warszawy. Jej próba dostania się na studia nie udaje się. Jednakże w mieście stołecznym przez zbieg okoliczności dostaje szansę zostania modelką. W karierze modelki może jej przeszkodzić miłość do Kacpra (Marcin Dorociński), fotografa, którym zainteresowana jest także właścicielka agencji modelek, w której pracuje Julka.
Film Krzysztofa Langa miał być polską odpowiedzią na kasowy hit z Meryl Streep „Diabeł ubiera się u Prady”. I rzeczywiście w „Miłości na wybiegu” na pewno maczał ręce diabeł, ponieważ autorzy obrazu popełniają, jak w innych polskich produkcjach, siedem filmowych grzechów głównych. To znaczy:
Przewidywalność. Historia o miłości musi być nudna, schematyczna, niewiarygodna i nielogiczna. Klisze, banalne kontrasty i schematy, które wcale nie muszą być połączone związkiem przyczynowo-skutkowym, najlepiej sprawdzają się w kinie. Prymitywizm. Bohaterowie powinni być jak najbardziej płascy, jednowymiarowi, a ich zachowania niewiarygodne i nielogiczne. W takich postaciach publiczność łatwiej odnajdzie siebie. Lenistwo. W komedii romantycznej nie trzeba dbać o szczegóły. Nikt tak nie zauważy potknięć reżyserskich, aktorskich i montażowych, jeśli film będzie miał happy end. Zachłanność. Pozyskaj do projektu jak najbardziej znane (opatrzone) twarze i obsadź je w rolach, które grali już tysiące razy, gdyż zaskoczony widz to niezadowolony widz. Chciwość. Akcja musi koniecznie toczyć się w świecie marzeń, bogactwa i luksusu, gdyż zwykły świat jest zbyt mało ciekawy. Niefrasobliwość. Humor w komedii jest tylko dodatkiem. Wystarczy zatrudnić charakterystycznych aktorów do ról drugoplanowych i liczyć, że jakoś rozbawią widza. Pycha. Przekonanie siebie i innych, że zrobiło się dobry film.
Jedynym dobrym uczynkiem twórców jest zaangażowanie do głównej roli Marcina Dorocińskiego, który zna się na sztuce origami, ponieważ z papierowej postaci potrafił wykrzesać choć trochę trójwymiarowego bohatera, stylowego, znudzonego życiem fotografa oraz obsadzenie w roli jego wybranki Karoliny Gorczycy, która chociaż oprócz ładnych póz za wiele nie pokazuje w filmie, to jej śliczna twarz jest lekkim powiewem świeżości w obrazie autorów, którzy popełniają z rozkoszą czwarty filmowy grzech główny.
Gdy słyszymy, iż jakiś film został zaklasyfikowany jako komedia romantyczna, wiemy czego się spodziewać. Jest on i ona (obydwoje piękni), łączy ich miłość, ale na drodze do szczęścia czeka na nich kilka (lub wiele) przeszkód. Nikt, kto wybiera się na właśnie taki film, nie oczekuje wyrafinowanej fabuły, skrupulatnie budowanych charakterów czy innowacyjnej strony formalnej. Ale na pewno mamy prawo oczekiwać jednego. Mamy prawo oczekiwać, że będzie to dobry, interesujący film w obrębie swojego gatunku. Prosty film o miłości, jednak polscy twórcy mylą prostotę z prostactwem. Dlatego jestem pewna jednego. Kino podobnie do świata mody ma dużo gorliwych wyznawców. I tak jak wyznawcy nowinek modowych nie wybaczają podróbek markowych firm, tak kinomani nie dadzą rozgrzeszenia komedii Krzysztofa Langa.