Gdy „Czarna Pantera” zadebiutowała w 2018 roku, wydarzenie okazało się sukcesem nie tylko komercyjnym, ale i artystycznym – kasowy film o nowym superbohaterze MCU to drugi najlepiej zarabiający film w 2018 roku, a do tego nagrodzony trzema statuetkami Amerykańskiej Akademii Filmowej. Wraz z premierą pierwszej części producent Kevin Feige wyjawił, że jest jeszcze wiele historii do opowiedzenia z nowego, filmowego uniwersum – również sam reżyser Ryan Coogler chciał zobaczyć, jak tytułowy bohater T’Challa grany przez Chadwicka Bosemana rozwija się w nowej roli króla w przyszłych filmach z zapoczątkowanej właśnie serii. I chociaż już w marcu amerykański aktor zaczął negocjować swój udział w dwóch kolejnych produkcjach na kwotę ok. 30 milionów dolarów, sequel „Czarnej Pantery” stanął pod znakiem zapytania, gdy Boseman niespodziewanie zmarł – od lat zmagał się z nowotworem okrężnicy, jednak nie mówił o tym publicznie, więc jego śmierć zarówno dla fanów Marvela, jak i twórców była smutną niespodzianką.
Coogler był już w trakcie tworzenia scenariusza kontynuacji, gdy dotarła do niego ta druzgocąca nowina - studio początkowo rozważało obsadzenie nowego aktora w roli T’Challi, aczkolwiek pomysł ten finalnie porzucono, by (jak się wierzy) uniknąć krzyku oburzenia fanów oraz porównywania obu aktorów i ich filmowych inkarnacji tej samej postaci; Marvel jednocześnie zaprzeczył też doniesieniom sugerującym stworzenie cyfrowego wizerunku Bosemana. Przez pewien czas filmowcy myśleli nad rozwiązaniem znanym z komiksu (czyli powierzeniu głównej roli Shuri), jednak ostatecznie Kevin Feige potwierdził, że sequel „Czarnej Pantery” skupi się na odkrywaniu świata i bohaterów oryginalnego filmu, szanując dziedzictwo, które Boseman pomógł stworzyć. Czy trzydziesty obraz MCU, jednocześnie zamykający IV fazę filmowego uniwersum jest produkcją godną swego miana?
„Wakandę w moim sercu” rozpoczyna prolog, w którym widzimy umierającego T’Challę, obecnego króla kraju. Jego siostra Shuri wierzy, że brata może uratować tylko zioło w kształcie serca, którego strukturę próbuje odtworzyć syntetycznie w laboratorium. Mimo jej szczerych wysiłków władca umiera… Mija rok, w tym czasie Wakanda znajduje się pod presją innych krajów, by podzielić się zasobami vibranium – metalu, który pojawił się na Ziemi za sprawą meteorytu dziesięć tysięcy lat temu i został odkryty przez ojca Czarnej Pantery, T’Chaka. Niektóre państwa próbują nawet wykraść rzadki kruszec, więc królowa Ramonda w obawie przez kolejnymi atakami próbuje nakłonić córkę, by kontynuowała poszukiwania charakterystycznego zioła, mając nadzieję na stworzenie nowej Czarnej Pantery, gotowej bronić zagrożonego kraju. Dla Shuri jednak postać Czarnej Pantery należy już do przeszłości. W tym samym czasie podejmowane są próby odnalezienia vibranium pod wodą, ale ostatnia ekspedycja zostaje zaatakowana przez oddychających pod wodą nadludzi pod wodzą Namora – mutanta, będącego owocem miłości pomiędzy ludzkim kapitanem, a księżniczką podmorskiego królestwa Atlantydy. Amerykańskie służby CIA obwiniają królestwo Wakandy za rzeź na morskich odkrywcach w celu uzyskania monopolu na vibranium, a sam Namor staje oko w oko z Ramondą i Shuri dając kobietom ultimatum – jeśli nie wydadzą mu naukowca odpowiedzialnego za stworzenie maszyny do wykrywania minerału, on zaatakuje Wakandę. Shuri wraz z dowódczynią straży królewskiej Okoye postanawiają jako pierwsze odszukać wynalazcę – studentkę Riri Williams – by ją ochronić, jednak szybko ściągają na siebie agentów FBI; ich śladem podążają również wojownicy Namora, którzy nie cofną się przed niczym, by osiągnąć swój cel…
Można powiedzieć, że Ryan Coogler podjął pewne ryzyko kierując kontynuację na zupełnie inny tor, niż ten, który wyznaczyła pierwsza część superbohaterskiego widowiska. I choć fizyczna nieobecność Bosemana jest oczywiście wytłumaczona widzom, jego duch pozostaje wciąż żywy i wyczuwalny w filmie, który logicznie próbuje załatać dziurę powstałą w panteonie marvelowskich protagonistów i wysunąć na pierwszy plan innych bohaterów oraz wprowadzić zupełnie nowe wątki. Śmierć Czarnej Pantery jest należycie opłakana na wielkim ekranie – zarówno przez bohaterów, jak i twórców, którzy wykazali się odpowiednią wrażliwością, składając subtelny hołd zmarłemu aktorowi już na samym początku obrazu w przejmujących scenach uroczystości pogrzebowych T’Challi. Wydawać by się mogło, że kontynuacja „Czarnej Pantery” bez jej tytułowego herosa nie ma prawa bytu i zacząłem się nawet zastanawiać, czy decyzja filmowców by nie korzystać z dobrodziejstw technologii nie wpłynie na jakość franszyzy i samego filmu. Moje obawy były oczywiście uzasadnione, jednak szybko zostały rozwiane przez silną kobiecą obsadę, która (chcąc, nie chcąc) wysuwa się na pierwszy plan „Wakandy w moim sercu”.
Trzydziesty z kolei film Marvela o superbohaterach dostąpił małego zaszczytu w postaci nominacji do Oscara dla Angeli Bassett w kategorii „Najlepsza aktorka drugoplanowa” – wcześniej studio zdobywało nominacje (i kilka nagród) w kategoriach głównie technicznych: najlepsze efekty specjalne, najlepsza scenografia, najlepszy montaż dźwięku. W tym roku do grona wyróżnień od Amerykańskiej Akademii Filmowej po raz pierwszy dołącza nominacja za grę aktorską – coś niespotykanego w filmowym uniwersum, jednak w tym przypadku decyzja członków organizacji jest w pełni zrozumiała. Królowa Ramonda w wykonaniu amerykańskiej aktorki to postać silna i zdecydowana, prawdziwa przywódczyni, która nie bez powodu włada Wakandą, a jej przemowy są za każdym razem charyzmatyczne i emocjonujące – nie zdziwię się, jeśli statuetka Oscara przypadnie właśnie sześćdziesięcioczteroletniej Bassett. Nie sposób nie wymienić Letitii Wright, którą jeszcze niedawno mogliśmy podziwiać w kameralnym dramacie polskiej reżyserki Agnieszki Smoczyńskiej pt. „Silent Twins” – choć jeszcze pięć lat temu w pierwszej odsłonie filmu z serii grała postać poboczną, teraz bardzo zgrabnie wysuwa się na pierwszy plan. Angielska aktora gujańskiego pochodzenia łączy w swojej ekranowej kreacji bunt młodej księżniczki wobec zbyt skostniałej tradycji jej przodków, kreatywność i geniusz miłośniczki najnowszych technologii z żałobą młodej kobiety (filmowa Shuri czuje się współodpowiedzialna na śmierć ukochanego brata i może stracić wszystko, co było jej dotąd drogie i bliskie sercu).
Warto też kilka słów poświęcić na zupełnie nową postać Namora, który debiutuje w MCU. Bohater grany przez meksykańskiego aktora to główny antagonista, władca podmorskiego państwa, a grający go Tenoch Huerta jest rewelacyjny w swej roli – jego prezencja oraz charyzma wręcz wylewają się z ekranu w każdej scenie, w której się pojawia; jest władczy, bezwzględny, przekonany o swej racji, co czyni jego antybohatera jeszcze bardziej interesującym dla widzów. Postać oraz wątek Namora zostały napisane i poprowadzone z mistrzowskim wręcz wyczuciem, dlatego łatwiej nam zrozumieć dlaczego widzi świat jedynie w czarno-białych barwach, nie godząc się na żadne kompromisy, które nie są w pełni korzystne dla ochrony jego ludu. Efekty specjalne, zdjęcia i montaż prezentują solidny poziom, choć nie rzucają nas na kolana – szkoda, że film nie eksploruje głębiej świata Wakandy, czy podwodnego królestwa, tak jak zainspirowany folklorem design kostiumów i scenografia, które w sequelu przykuwają oko, przebijając projekty znane z oryginalnego filmu i zaostrzając nasz apetyt na więcej. Na plus trzeba zaliczyć dosyć skąpą liczbę żartów (w porównaniu do naszpikowanego gagami „czwartego Thora”), jednak ta zmiana wynika z obranej tonacji, która miała za zadanie pożegnać i uhonorować nieobecnego kolegę.
Za muzykę (oraz większość oryginalnych piosenek) do marvelowskiej superprodukcji odpowiada Ludwig Goransson, który skomponował również soundtrack do pierwszej części z 2018 roku. Jeszcze zanim prace nad ilustracją muzyczną rozpoczęły się na dobre, szwedzki kompozytor postanowił wybrać się do Meksyku w poszukiwaniu inspiracji, wykorzystując ostatecznie wiele antycznych instrumentów, by zrekonstruować muzykę starożytnych Majów – większość przyrządów muzycznych wykonywano wówczas z naturalnych surowców i potrafiły one wiarygodnie odwzorować dźwięki wydawane przez zwierzęta i ptactwo, co sam Goransson uznał za ciekawostkę, gdyż podobnych brzmień nie słyszał dotąd w żadnym filmie. W „Wakandzie w moim sercu” powraca również znany nam dobrze temat T’Challi w ciut zmienionej formie, który symbolizuje obecnego wciąż ducha pierwszej Czarnej Pantery. Szwedzki kompozytor wprowadza nas w specyficzny klimat filmu już pierwszym utworem „Nyana Wam” z tubylczym wokalem Baaby Maal. Chóry to zresztą ważna część warstwy muzycznej, które nie tylko podkreślają afrykański folklor wyimaginowanego kraju, ale i płynnie zazębiają się z orkiestrą symfoniczną tworząc nietuzinkową atmosferę. Wraz z premierą filmu ukazał się również album kompilacyjny, który zawiera piosenki wykonywane przez artystów z Południowej Afryki, Meksyku, czy Nigerii takich jak Burna Boy, E-40, Stormzy, Tobe Nwigwe, czy Future, natomiast oryginalną piosenkę "Lift Me Up" wykonuje Rihanna. Utwory zostały ułożone według pewnego klucza – jak wyjaśnia kompozytor, który odpowiada także za produkcję składanki - koncepcja albumu to podróż dźwięku i głosu, a poszczególne piosenki mają za zadanie przenieść słuchaczy ze stanu rozpaczy do celebracji.
WYDANIE BLU-RAY
Obraz na płycie został zapisany w formacie 2.39:1 – Marvel zdążył już nas przyzwyczaić do drobiazgowej wręcz szczegółowości transferu i nie inaczej jest tym razem. Dzięki wysokiej jakości prezentacji na nośniku fizycznym możemy na spokojnie w domowym zaciszu przyjrzeć się chociażby skomplikowanym projektom garderoby, czy scenografii. Mimo, iż wiele scen jest dosyć ciemnych, nigdy nie mamy wrażenia, że uciekają nam detale obrazu, a czerń nigdy nie jest smolista. Sceny w plenerze są naturalne i pozbawione sztuczności, można pokusić się o stwierdzenie, że transfer wygląda „zdrowo”, bez fałszywie podrasowanych kolorów. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w formacie DTS-HD Master Audio 7.1, natomiast polski dubbing otrzymujemy standardowo jako Dolby Digital 5.1 – obie ścieżki wypadają czysto i wyraźnie, choć zdecydowanie angielska wersja robi większe wrażenie w filmach aktorskich. Statyczne menu dostępne jest w języku polskim.
Na płycie oprócz filmu umieszczono zestaw materiałów dodatkowych, które trwają ok. trzydziestu minut – jest to standardowy zbiór znany z wydań fizycznych produkcji marvelowskich. Pierwszy i najdłuższy materiał to „Dwa światy” (10:55), czyli making-of w pigułce, w którym dowiadujemy się więcej o fikcyjnym świecie Wakandy, scenografii, kostiumach, czy nowych kulturach zaprezentowanych na ekranie. „Dziedzictwo” (5:50) to z kolei krótkie wideo, które skupia się na nieobecnym bohaterze, granym przez Chadwicka Bosemana i wpływie jego absencji na rozwój pozostałych postaci. Obowiązkowym dodatkiem są już „Gagi” (2:28), czyli zbiór zabawnych i nieudanych ujęć zarejestrowanych na planie zdjęciowym oraz „Sceny niewykorzystane” (10:11) – kolekcja czterech scen, które zostały usunięte z ostatecznej wersji filmu. Na koniec otrzymujemy „Komentarze audio twórców”, w którym reżyser Ryan Coogler, scenarzysta Joe Robert Cole oraz autor zdjęć Autumn Durald Arkapaw opowiadają szerzej o swej pracy nad filmem.
„Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” to trzydziesty film Marvela, który jednocześnie jest sequelem głośnego obrazu sprzed zaledwie pięciu lat. Mimo początkowych scenariuszowych trudności, których dostarczyła przedwczesna śmierć Chadwicka Bosemana – tytułowego protagonisty, najnowsza produkcja udowodniła, że ryzyko podjęte przez twórców opłaciło się, a obrany nowy kierunek spotkał się z uznaniem publiczności. Kontynuacja superprodukcji z 2018 roku to w istocie opowieść o godzeniu się ze stratą i przemijaniu, a także o zderzeniu postępu z tradycją, w której pierwsze skrzypce grają żeńskie protagonistki z nominowaną Angelą Bassett na czele. Cały czas wyczuwalny jest brak T’Challi, jednak filmowcy zadbali, by prawidłowo uhonorować bliskiego kolegę i filmowego bohatera, zarówno fabularnie, jak i muzycznie. Polskie wydanie Blu-ray jak zwykle w przypadku wydań fizycznych Marvela na błękitnym nośniku zawiera najwyższej jakości obraz i dźwięk, a garść materiałów dodatkowych odsłoni przed nami kulisy powstawania produkcji, która kończy IV fazę filmowego MCU.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.