Filmy z cyklu „X - men” przez ostatnie lata stawały się kasowymi hitami, jednak ich wartość artystyczna znacznie spadała. Producenci wiedzieli, że muszą jakoś odświeżyć niezwykle dochodową serię. Zdecydowali, że najlepszym rozwiązaniem będzie nakręcenie filmu skupiającego się bezpośrednio na losach jednego ze znanych już mutantów, nikogo nie zdziwił na pewno fakt, że wybór padł na najmroczniejszego i najbardziej tajemniczego Wolverine'a.
Tragedia z dzieciństwa na zawsze zmienia życie niezwykłych braci, Jamesa i Victora. Jako dorośli uczestniczą m.in w II wojnie światowej podczas której dzięki nadludzkim zdolnościom pokonują kolejne przeszkody. W końcu poznają pułkownika Williama Strykera (Danny Huston), który przyłącza ich do grupy najemników wykonujących niecodzienne zlecenia. Podczas jednej z akcji James( Hugh Jackman ), znany już jako Logan, poznaje prawdziwą naturę swego okrutnego brata (Liev Schreiber), niezadowolony ze skali przemocy jaką stosują jego kompani, odchodzi. Żyje spokojnie wraz z ukochaną Kaylą (Lynn Collins) nie spodziewając się, iż ponownie spotka brata - tym razem jako śmiertelnego wroga. Sabretooth pałając nienawiścią do Logana, odbiera mu to, co dla niego najcenniejsze, Kaylę. Logan wiedziony pokusą zemsty ulega propozycji Strykera, godzi się na przeprowadzenie na nim ryzykownego eksperymentu mającego na celu wszczepienie mu w kości niezniszczalnego metalu - adamantium. Nagle wydarzenia przynoszą niespodziewany obrót sprawy...
Na samym początku chciałbym zaznaczyć, że nie należę do fanów komiksu, co więcej nie znam rysunkowego pierwowzoru Wolverine'a, uważam więc, że w przeciwieństwie do wielu recenzentów łatwiej ocenić mi sam film. Niewątpliwie zaletą produkcji jest wyjaśnienie tajemniczej przeszłości Logana i Victora, która częściowo rozwiewa wątpliwości co do mrocznej natury braci, spowodowanej traumatycznymi wydarzeniami z dzieciństwa, które na zawsze wypatrzyły ich psychikę i wytworzyły niezwykłą więź pomiędzy Wolverinem a Sabretoothem. Twórcy wielokrotnie wprowadzają bohaterów i wątki znane z wcześniejszych produkcji o mutantach, najlepszym przykładem jest jedna z ostatnich sen filmu, kiedy Profesor Xavier ratuje swoich przyszłych podopiecznych - zabieg ten pozwala na scalenie „Wolverine'a" z serią „X-men". Scenariusz jest dość gęsty, dzięki czemu otrzymujemy nakręcony z polotem i rozmachem niezwykle interesujący film akcji. Na plus zaliczyć można również brak nużących pseudofilozoficznych, banalnych, patetycznych i moralizatorskich dialogów, źle wpływających na tempo produkcji. Razi widoczny podział na artystyczną, mroczną wizję reżysera Gavina Hooda i finansowe spojrzenie producentów, skupiające się na nakręceniu kolejnej pozbawionej ambicji, efektownej megaprodukcji. Artystyczny konflikt pomiędzy stronami powoduje brak mrocznego klimatu oraz zaniechanie przedstawienia zwierzęcej natury Logana. Pomimo, że nie jestem zwolennikiem rozlewu krwi na ekranie, jednak w tej produkcji ewidentnie brakuje mocniejszych, momentami brutalnych i krwawych scen. Widoczne jest tu nastawienie, na jak największe zyski, co można osiągnąć jedynie poprzez obniżenie kategorii wiekowej filmu. Produkcja pod tym względem znacznie ustępuje choćby „Strażnikom". Już samej stronie wizualnej można zarzucić, że jest zbyt kolorowa i nasycona radosnymi kolorami. Wszystkie te elementy sprawiają wrażenie, iż film momentami jest zbyt ckliwy, przesłodzony i jako całość dość chaotyczny.
Dobrze prezentuje się strona wizualna produkcji, przede wszystkim dzięki solidnym efektom specjalnym, idealnie wkomponowanym w fabułę produkcji. Oko cieszą efektowne sceny walk, wybuchy, szalone ucieczki, na dodatek bohaterowie znajdują czas, by rozśmieszyć widza ciętym poczucie humorem (trochę go za mało) dodającym kolorytu produkcji. Przede wszystkim pojedynki robią spore wrażenie, kogóż z nas nie wbiły w fotel potyczki bohatera z Gambitem (niezapomniana scena z kartami), Deadpoolem czy Sabretoothem? W produkcji nie zabrakło również znanego z „Matrixa" zabiegu zwolnienia i wydłużenia ujęć.
Największą zaletą „X-Men Geneza: Wolverine" jest aktorstwo na wysokim poziomie i idealnie dobrana obsada. Nie wyobrażam sobie tej produkcji bez Hugh Jackmana jako Wolverine'a. Aktorc jest stworzony do tej roli, widzimy, że Australijczyk wręcz przemienia się w swojego bohatera. Wyglądem, zachowaniem, ciętym poczuciem humoru doskonale oddaje scenariuszową wizje Wolverine'a. Nie oczekujmy po nim mroku, zwierzęcej natury i aury tajemniczości, swoją kreacją zmierza raczej do przedstawienia człowieczeństwa w bohaterze. Niewiele możemy powiedzieć o ozdobniku produkcji jakim jest Lynn Collins, która czaruje swoją urodą. Największym zaskoczeniem jest dla mnie występ Lieva Schreibera, który doskonale sprawdza się w roli demonicznego i szalonego Sabretootha, cierpiącego na manie niższości. Sprawdza się również Danny Huston, zastępujący Briana Coxa w roli Strykera, nie próbujący wybiegów w stronę własnej interpretacji tej postaci. Największe wrażenie zrobili jednak na mnie Ryan Reynolds i Taylor Kitsch, którym dałbym decydowanie więcej niż „5 minut". Pierwszy z nich idealnie sprawdza się jako socjopatyczny morderca z niesamowitym, ciętym poczuciem humoru. Odnoszę wrażenie, że to właśnie Deadpool jest jedną z najciekawszych i najbardziej tajemniczą, mroczną i intrygującą postacią z X-menów, nie dziwi więc fakt, że bohater doczeka się własnego spin - offu. Każdemu widzowi proponuję również zobaczenie niezwykle interesującego alternatywnego zakończenia związanego z tą postacią. Niezwykłe wrażenie pozostawia również po sobie Kitsch jako Gambit, tworząc niezwykle zabawną i dynamiczną postać.
Reasumując, „X-Men Geneza: Wolverine" posiadał spory artystyczny potencjał, by stać się czymś więcej niż tylko kolejną megaprodukcją, niestety twórcy ulegli wizji jak największych zysków. Mimo wszystko, "Wolverine" to rozrywka co najmniej na solidnym poziomie, w której zatopimy się niczym szpony głównego bohatera w przeciwnikach. Jednak czy to wszystko musiało być takie banalne i plastikowe?