Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett postanowili oddać hołd zmarłemu w 2015 roku Wesowi Cravenowi, dedykując twórcy oryginalnej tetralogii kolejną odsłonę krwawej serii „Krzyk”. To następny cykl, obok „Halloween”, do którego powrót oznacza dla fanów oryginału drogę przez mękę. Tym razem krytyczny głos widzów został dobitnie wyrażony w samej fabule, umożliwiając dyskusję nad franczyzą. Autoironiczna dysputa nad gatunkiem horroru jest cechą charakterystyczną już od pierwszej części „Krzyku”.
Uwspółcześniona wersja obejmuje rozwiązania technologiczne takiej jak zdalne otwieranie i zamykanie alarmu przeciwwłamaniowego czy aplikację ujawniającą lokalizację. Dzięki temu zabiegowi, nastąpiło urozmaicenie akcji w prologu: bohaterka – której rolę w tej sekwencji można przypisać dawniej Drew Barrymore wcielającej się w Casey Becker – Tara (Jenna Ortega), jest w stanie przeżyć atak tajemniczego mordercy w masce, a jej siostra, Sam (Melissa Berrera) podejmuje decyzję o wyjeździe z miasta. Pomimo zastosowanych wariantów, dalszy rozwój wypadków jest (niestety) dość przewidywalny. Warto jednak podkreślić, że nazwisko nowych głównych postaci to uhonorowanie twórcy „Halloween”, Johna Carpentera.
Co więcej, twórcy przywołali scenerię Woodsboro, odzwierciedlając niemal dokładnie sceny z planu AD 1996. Nie zabrakło także nawiązania do fikcyjnej filmowej serii przedstawiającej losy Sidney Prescott (Neve Campbell), czyli „Stab”, odtwarzanego już na płycie, a nie kasecie, przez siostrzeńców Randy'ego Meeksa (Jamie Kennedy), Mindy (Jasmin Savoy Brown) i Chada (Mason Gooding) podczas analogicznej imprezy zorganizowanej w domu... Billy'ego Loomisa (Skeet Urlich).
Powrót trójki głównych bohaterów, czyli Sid, Gail Weathers (Courtney Cox) i Deweya Rileya (David Arquette) zapewnia ciągłość zdarzeń. Zarazem stanowi przypomnienie z trzeciej odsłony, że nikt nie jest bezpieczny w bezpośrednim spotkaniu z mordercą. Sidney ostatecznie ułożyła sobie życie i założyła rodzinę. Jej powrót w rodzinne strony przypomina interwencję superbohaterki: podobny strój, jaki nosiła w drugiej części; analogiczne starcie z przeciwnikiem, co w poprzednich przypadkach. Postać Prescott zbliża się do kultowej kreacji Jamie Lee Curtis ze wspomnianej serii o Michaelu Myersie.
Bardziej skomplikowane relacje łączą Gail i Deweya. Życie dogoniło, a nawet przegoniło scenariusz, zatem i fabularne małżeństwo odgrywane przez parę aktorów rozstało się. Pogoń za karierą to logiczne wytłumaczenie cechujące dziennikarkę, natomiast były szeryf pozostaje na posterunku, pozornie mimo woli. Tym razem to Dwight przedstawia reguły gry, które rządzą w horrorach typu slasher. Szczęśliwie, siostrzeńcy Randy'ego starają się przestrzegać zasad pozostawionych przez wuja. Swoiste dziedzictwo w licznych odwołaniach do początku cyklu niwelują słabe dialogi.
Reżyserski duet upatruje klucza do krytyki analitycznej nie tylko gatunku horroru, a także samej serii „Krzyku”, dookreślając franczyzę jako „re-quel” – stąd liczne nawiązania do pierwszej części (obraz brak liczebnika „pięć” w tytule najnowszej odsłony) czy nawet echo serialu zrealizowanego przez MTV. Nie brak jednak sztampowej już próby zmylenia tropów podczas dociekań, kto z bohaterów jest mordercą: tutaj najlepszym odniesieniem jest „Krzyk 4”.
O wiele ciekawsza jest dyskusja ze wskazaniem współczesnych produkcji grozy jako kina ambitnego. Wśród wymienionych tytułów króluje „Babadook” Jennifer Kent, „Czarownica. Bajka ludowa z Nowej Anglii” Roberta Eggersa, „Dziedzictwo. Hereditary” Ariego Astera oraz twórczość Jordana Peele'a (zwłaszcza „Uciekaj!”). Wysmakowany gust młodych odbiorców reprezentuje Tara, który zostaje zestawiony z niewinnym, równie kultowym „Jeziorze marzeń”, jakie bohaterka ogląda podczas pobytu w szpitalu. Przez ten zabieg, z socjologicznego punktu widzenia, uwidacznia się dramat dorastania, w horrorze zobrazowany jako konfrontacja także ze schedą (pop)kulturową i poszukiwanie nowej jakości w odniesieniu do klasyki.
Jenna Ortega dobrze odegrała fizyczne cierpienie, jakiego doznaje jej bohaterka. Młoda aktorka z pewnością ma szansę zaznaczyć swoją obecność w Hollywood nie tylko za sprawą szeroko komentowanej roli Wednesday Addams w serialu poświęconym tej postaci z „Rodziny Addamsów”. Osią akcji filmu Bettinelliego-Olpina i Gilletta jest relacja między siostrami. Kwestia tożsamości Sam jest kluczowa dla rozwoju wydarzeń. Melissa Barrera stworzyła postać bardziej stonowaną w grze aktorskiej, choć nie mniej emocjonalną od Ortegi. Na uznanie wyrazu stanu psychicznego heroiny odegranego przez Meksykankę zasługuje jedna z końcowych scen. Trudno jednak uznać, aby to starsza z sióstr wiodła prym w kontynuacji starcia Carpenter z Ghostfacem zapowiedzianej na nadchodzący 2023 rok.
Mikey Madison jako najbliższa przyjaciółka Tary, Amber Freeman i Jack Quaid, syn Dennisa Quida i Meg Ryan, który wcielił się w chłopaka Sam, Ritchiego Kirscha, stworzyli parę przywodzącą na myśl klasykę kina. Charakterologicznie obojgu bliżej do gwiazdorskich kreacji Sailora Ripleya (czasy świetności Nicholasa Cage'a) i Luli Fortune (równie genialna, jak znakomita Laura Dern) z „Dzikości serca” Davida Lyncha aniżeli także kultowych Bonnie (Faye Dunaway) i Clyde'a (Warren Beauty) z tytułowej produkcji w reżyserii Arthura Penna, choć zdecydowanie nie na miarę tych wielkich ról. Bohaterowie horroru reprezentują fandom, który tęskni za oryginalnością bez dokonywanych zmian, co czyni z tej dwójki najbardziej wartościową wymowę utworu filmowego.
W dalszych rolach pojawili się aktorzy, których nazwiska wskazują na doświadczenie na planie dreszczowców. Tym samym nietrudno było zgadnąć, jaki los czeka poszczególnych mieszkańców Woodsboro. Mary Shelton w roli nowej pani szeryf, stworzyła Judy Hicks przede wszystkim jako matkę aniżeli stróża prawa. Jako jedyna nie podjęła gry Ghostface'a, łamiąc obowiązującą regułę. Aktorka nie miała większej okazji wykazać się talentem, zwłaszcza że jej wątek zawiera błąd logiczny – załamanie czasu podczas rozgrywających się wydarzeń. Zbyt szybkie przejście dnia i nocy zaburzyło odbiór tego epizodu.
Tara Reid pojawiła się w niemal ikoniczny sposób, natomiast Drew Barrymore udzieliła głosu dyrektorce placówki, do której uczęszczała grana przez nią Cassie. W ciekawą postać wcielił się także Kyle Gallner, który wykorzystał swoje zdolności aktorskie zdobyte na planie „Udręczonych” Petera Cornwella. Należy żałować, że twórcy nie zdecydowali się na upodobnienie zagranego przez Amerykanina Vince'a Schneidera na miarę kreacji Lieva Schreibera jako Cottona Weary'ego („Krzyk 2” i „Krzyk 3”).
Zdjęcia Bretta Jutkiewicza to odwzorowanie ujęć z pierwszej części (jak dotąd) pentalogii, ze szczególną uwagą obiektywu kamery na dom jednego z głównych bohaterów pierwszej odsłony. Uderzające podobieństwo kadru z lotu ptaka ukazującego błonia przed liceum również stanowią wizualną gratkę dla fanów oryginału. Natomiast ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Briana Tylera kompletnie nie oddaje możliwości kompozytora. Autor muzyki zawodzi nawet w napisach końcowych. Jedynym pozytywnym akcentem jest wykorzystanie motywu muzycznego Hansa Zimmera z „Tajnej broni” Johna Woo, która tonacją opisuje Dwighta.
Napisy także pozostawiają wiele do życzenia pod względem translatorskim. Nie brak potocznych określeń w wydaniu spolszczonym, dodatkowo imię Rileya po angielsku brzmi w pełnej formie, a w napisach występuje jako zdrobnienie. Trudno wyjaśnić tę zagadkę przekładu. W takim samym stopniu nie jest łatwo zaakceptować, jak dana seria filmów ulega zmianie na przestrzeni lat. Bardziej niż nad tożsamością mordercy, młodzi bohaterowie horroru zastanawiają się właśnie nad losami takich franczyz jak „Gwiezdne wojny” czy „Pogromcy duchów”. Choć para reżyserów podkreśla, że zwolennicy produkcji rozpoczynających serię nie mogą ulec fanatyzmowi, trudno w pewnym stopniu nie przyznać racji, że Hollywood nadal nie potrafi wyjść ze scenariuszowej zapaści, wciąż odkładając na tzw. czarną listę najlepsze teksty do zrealizowania.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Forum Film Poland - dystrybutorem filmu na DVD.