Stephen King jest jednym z tych pisarzy, którzy pomimo pokaźnej ilości publikacji, nadal potrafią zmrozić krew w żyłach odbiorcy. Ekranizacje jego powieści były lepsze lub gorsze, ale zawsze wyłamywały się z ramy horroru i grozy. Nie można tutaj zapomnieć, że King zawsze starał się wnieść do swoich powieści elementy, które nie powinny tam pasować, a mimo to pasują. W moim osobistym przekonaniu, to właśnie definiuje jego wyjątkowość.
Najnowszy obraz według prozy Kinga - „Carrie”, nie jest filmem prostym do przedstawienia. Mamy do czynienia z re-makiem, co tym bardziej wystawia ową produkcję na słowa krytyki. Poprzednia wersja z roku 1976, jak i jej kontynuacje, zebrały całkiem dobre opinie. Każdy re-make musi wziąć na swoje barki brzemię poprzedniego filmu, co wcale nie ułatwia pracy reżyserowi i reszcie ekipy.
Najnowsza odsłona „Carrie” niesie za sobą posmak teraźniejszego kina grozy, co niestety ujmuje bardzo wiele temu filmowi. Przez pierwsze czterdzieści pięć minut nie mogłem wysiedzieć w fotelu. Wszystko było nad wyraz oczywiste, przewidywalne. Skrywana tajemnica sprzed lat nagle wychodzi na jaw, rodzinne animozje, nastolatka wyrzucona na margines szkolnego życia społecznego nagle staje są TĄ inną. Za dużo tutaj bajki dla nastolatków, za mało mrocznej strony, którą King przekazywał w książce. Boje się tego porównania, ale dla mnie najnowsza odsłona „Carrie” zdawała się być mroczniejszą wersją „Zmierzchu - bez wampirów, ale ze zdolnościami nadprzyrodzonymi.
Efekty specjalne są w filmie zdawkowe, a jeśli już występują przywodzą na myśl „Egzorcystę” z 1973 roku. Nie ma tu nic nowego, przemyślanego. Zdecydowanie widz miał możliwość obejrzenia ich wcześniej.
Aktorzy grają jak w horrorach z lat dziewięćdziesiątych, kiedy nie liczył się warsztat i talent, a dobry wygląd i umiejętność głośnego i panicznego krzyku podczas scen kiedy umierają. Chloe Grace Moretz grająca tytułową Carrie, wypadła przyzwoicie na tle reszty, jednak wizualnie zupełnie nie pasuje do tego typu filmów. Nie dalej niż kilka miesięcy temu miałem okazję pisać o jej występie w filmie „Kick-Ass 2”, gdzie zagrała dziewczynkę, a tutaj nagle otrzymujemy ją w roli niemal dojrzałej kobiety. Nie wpłynęło to zapewne, nie tylko u mnie ale u innych też, na pozytywny odbiór jej postaci.
Nie jestem fanem filmów spod znaku horroru, ale jestem fanem Kinga. Oglądając „Carrie” czułem zażenowanie i nieodpartą ochotę zakończenia seansu przed czasem. Film ten utwierdził mnie w przekonaniu, że nie każdy obraz, który ma dobry PR, jest godny obejrzenia.
Strasznie zawiodłem się na tym filmie i dam Wam dobrą radę na sam koniec: Jeśli chcecie obejrzeć „Carrie”, obejrzyjcie film z 1976 roku.