Udział francuskiego kina w ogólnej ilości produkcji z roku na rok się powiększa. Tą tendencję wzrostu zapoczątkował Luc Besson, którego filmy podbiły nie tylko Europę, ale również, ciężki do zdobycia, rynek amerykański. Z czasem w ślady tego oryginalnego i wszechstronnego producenta poszli inni jego rodacy, aby jeszcze bardziej spopularyzować kino państwa wina i śmierdzącego sera.
Mathieu Kassovitz uważany jest za „białego Spike’a Lee”, dzięki swoim odważnym przedstawianiem drastycznych scen z życia społecznego. W świecie filmowym zyskał uznanie obrazem „Nienawiść”, który w bardzo dosłowny sposób ukazywał życie paryskiej młodzieży wychowanej przez ulicę i otaczające blokowisko. Film zrealizowany w formie dokumentu ujawnił drzemiący w Kassovitzu potencjał. Spodziewano się, że z każdą kolejną produkcją będzie jeszcze odważniejszy, szokując wymagającego widza. Niestety oczekiwania nie znalazły swojego pokrycia w pracy filmowca, który z każdym kolejnym filmem spotykał się z coraz większą krytyką.
Najnowszy film Mathieu Kassovitz „Babylon A.D.” oparty został na motywach powieści francuskiego pisarza Marica Danteca, której oryginalny tytuł brzmi „Babylon Babies”. W roli głównej obsadzono Vina Diesela, o którym mam dość niesprecyzowane zdanie. Z jednej strony chce udawać twardziela („XXX”), by później dać się terroryzować dzieciakom w „Pacyfikatorze”. Rozumiem chęć bycia elastycznym i uniwersalnym aktorem, jednak w tym przypadku to skrajność niedopuszczalna. W moim osobistym mniemaniu tego typu aktor, o takiej charyzmie i budowie wojownika – zabójcy powinien skupić się na dobrym kinie akcji. Zaznaczam tutaj słowo „dobrym”, a nie przeciętnym jak opisywany „Babylon A.D.”. Obok Diesela na ekranie goszczą między innymi Michelle Yeoh, malezyjska aktorka znana z przygód Jamesa Bonda „Jutro nie umiera nigdy” oraz francuski weteran Gerard Depardieu.
Znaczenie tytułu filmu bezpośrednio związane jest z klimatem jakim został on obdarzony. Babilon to kraina symbolizująca wszelkie zło, a skrót A.D. (Anno Domini) - początek nowej ery, data narodzin Jezusa Chrystusa. Te dwa pojęcia dają w połączeniu krajobraz mrocznej wizji przyszłości, w której rządzi bezlitosna i złowroga anarchia. Historia filmu jest prosta, bez zbędnych zawiłości. Amerykański najemnik Thoorop (Diesel), poszukiwany jest w swoim kraju za terroryzm, przez co skazany jest na wygnanie. Jego domem stały się rosyjskie ziemie, lecz nawet tutaj nie zazna spokoju. Pewnego dnia otrzymuje propozycję nie do odrzucenia. Szef mafii Gorsky (Depardieu) zleca mu przetransportowanie pewnej kobiety o imieniu Aurora (Melanie Thierry – francuska modelka) do Nowego Jorku. Nagrodą będzie możliwość powrotu do ojczystego kraju, dzięki nowej tożsamości. Dla Thooropa była to szansa na inne, znacznie lepsze życie. Nie spodziewał się jednak, że zabawa w bodyguarda przysporzy mu nieprzewidzianych kłopotów. Podróżując od Rosji, przez Syberię, po Alaskę, do Stanów Zjednoczonych będzie musiał zmierzyć się z wieloma przeciwnikami, których celem jest niewinnie wyglądająca przesyłka.
Czytając opinie na temat filmów Kassovitza doznałem lekkiego szoku. W większości były krytyczne, zarzucające tandetność i brak polotu. Dla mnie, zarówno „Gothika” jak i „Babylon A.D.” nie wywołały takich odczuć. Może faktycznie nie mamy do czynienia z wybitnym kinem, jednak z pewnością „niechałowatym” czy beznadziejnym. Jest po prostu zwykłe, ale połowa repertuaru kinowego jest na takim poziomie, albo nawet gorszym. Obejrzałem „Babylon A.D.” z przyjemnością i zainteresowaniem. Faktycznie jest kilka przesadzonych scen, charakteryzujących raczej Agenta 007, jednak można je potraktować z przymrużeniem oka. Gra aktorów na przyzwoitym poziomie, wartka akcja, a zakończenie troszkę zaskakujące. W moim odczuciu ten film nie zasługuje na szykanowanie i powinien się podobać fanom akcji w świecie lekkiej fantastyki. Nie ulegajmy tłumowi i poczujmy prawdę na własnej skórze.