Najnowszy film Krzysztofa Langa opowiada o szczerej młodzieńczej miłości na tle wydarzeń historycznych obfitujących w bunt i protesty przeciwko cenzurze i metodom sprawowania władzy. Chodzi o Marzec '68, kiedy przez PRL przelała się fala protestów studentów i inteligencji. Studenci wystąpili
przeciwko zdjęciu przedstawienia "Dziadów" Mickiewicza w reżyserii
Kazimierza Dejmka i przeciwko relegowaniu z uczelni kolegów. Władze komunistyczne wykorzystały niepokoje społeczne do antysemickiej nagonki, w wyniku której tysiące osób pochodzenia żydowskiego zmuszono do emigracji z kraju.
Reżyser zadedykował film przyjaciołom, kolegom szkolnym i wszystkim ludziom, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia Polski (PRL) w 1968 roku. Klamrą spinającą całość jest grafika pokazująca pewną szkolną fotografię. Pojawia się ona również na koniec, w odmienionej
postaci, która wywołuje wzruszenie.
Krzysztof Lang należy do pokolenia, dla którego wydarzenia Marca '68
stały się najważniejszym doświadczeniem życiowym i w znacznym stopniu
ukształtowały jego świadomość polityczną i społeczną. Wówczas wielu z jego najbliższych przyjaciół pochodzenia
żydowskiego opuściło Polskę. W latach 1968-1969 z PRL wyemigrowało ok. 15 tys. osób pochodzenia żydowskiego. Reżyser nakręcił film z myślą, że będzie on czymś w rodzaju rekompensaty dla nich.
Główni bohaterowie "Marca '68" to para młodych ludzi: Hania i Janek. Ich historia zaczyna się jakiś czas przed świętami Bożego
Narodzenia 1967 roku. Młodzi przypadkowo wpadają na siebie na ulicy, po czym, już w teatrze, podczas przedstawienia "Dziadów" poznają się lepiej, dzięki nieustępliwości chłopaka, który bardzo zaciekawił się nieznajomą. Ona okazuje się być studentką aktorstwa, stąd jej wielkie zainteresowanie spektaklem. Janek studiuje na Politechnice Warszawskiej. Historia ich miłości to poniekąd taka współczesna wersja "Romea i Julii". Ojcowie młodych stoją po dwóch stronach marcowej barykady, w tym sensie, że ojciec Janka jako pułkownik MSW nie jest zadowolony z
wybranki serca syna. Blondwłosa, piękna dziewczyna jest pochodzenia żydowskiego, po ojcu. Ten zdolny neurochirurg został właśnie zwolniony z pracy za "syjonizm". Ojciec Janka sięga po teczkę ojca Hani i zrobi wszystko, by rozdzielić syna z jego dziewczyną.
W filmie pięknie pokazana została młodzieńcza miłość, wzajemna fascynacja młodych ludzi. Aktorzy - Vanessa Aleksander i Ignacy Liss - pokazali na ekranie ogromny talent i naturalność. Dało się zauważyć chemię między nimi, szczerość, ciepło tej relacji. Młodzi przygotowali się również merytorycznie z historii. Bardzo dobre kreacje stworzyli Ireneusz Czop i Mariusz Bonaszewski. Dużo wydobyła ze swej epizodycznej roli Magdalena Smalara, wnosząc do filmu elementy komediowe.
Oprócz love story mamy w tym filmie powtórkę z niedawnej jeszcze historii Polski. Może być on lekcją dla młodzieży, która niewiele wie o tych wydarzeniach. W filmie znalazło się sporo materiałów archiwalnych. Z początku sprawiają wrażenie jakby było ich trochę za dużo (są dość długie). Pokazują one szare, zwykłe życie ludzi w PRL-u w latach 60-tych, w zatłoczonych autobusach "ogórkach", na ulicach, targowiskach. Kiedy na ekranie w sylwestra pokazana zostaje tyrada Gomułki o nowym roku, ten materiał zaczyna być nieco męczący. Można nawet współczuć ówcześnie żyjącym, że musieli tego wysłuchiwać.
Na szczęście potem akcja filmu przyspiesza, a archiwalne materiały zyskują inną odsłonę. Oglądamy m.in. przemówienie Władysława Gomułki z 19 marca 1968 roku, które w dużym
stopniu przesądziło o represjach i masowej emigracji obywateli
pochodzenia żydowskiego oraz wstrząsające obrazy z samych protestów, które zostały idealnie wkomponowane w to, co dzieje się aktualnie na ekranie.
Jeśli chodzi o muzykę, to jest to bardzo dobra oprawa filmu. Dominuje jazz, jest trochę ówczesnych przebojów. "Pod papugami" Niemena wydają się pasować bardziej niż zachodnie szlagiery, ale całość brzmi ogólnie bardzo fajnie. W dużej części jest to muzyka ilustracyjna, akcentująca ważne momenty np. zapowiadająca niebezpieczeństwo.
Zdjęcia należą również do udanych. Tym w pomieszczeniach na ogół towarzyszy lekki półmrok, światło pada na twarze, lepiej można zaobserwować emocje. Sporo jest ciekawych, oryginalnych ujęć. Bliskie ujęcia i trzęsąca się kamera obrazująca sceny rozgromienia protestów studenckich sprawiają wrażenie, jakbyśmy sami uczestniczyli w tych zajściach. Uderzenia pałką zdają się za chwilę trafić i w nas. Sceny te z pewnością były trudne do nakręcenia. Nie łatwo było pokazać wielkie tłumy, z racji tego, że film kręcony był w czasie pandemii. Zdecydowano się na bliższe ujęcia i emocjonalny styl. Zapadają w pamięć plutony milicji w kinie Kultura, autokary "ogórki" z "aktywem
robotniczym" z pałkami wjeżdżające z napisem
"wycieczka" na dziedziniec Uniwersytetu Warszawskiego.
Pod względem scenografii i kostiumów to prawdziwy majstersztyk. Ci, co pamiętają te czasy będą mieli wrażenie jakby się tam na jakiś czas przenieśli. Pomieszczenia wyglądają bardzo autentycznie, zadbano o wszelkie szczegóły - meble, sprzęty, wystrój wnętrz (od boazerii po koszyczki do szklanek od herbaty). Nawet jeśli się spojrzy na dalsze tło, to widać np. kontakty, gniazdka takie jak w PRL. Nie zabrakło nawet karpia w wannie, nieodłącznego atrybutu ówczesnych świąt. Ten filmowy poprzez swój wyskok z wanny przypomina, jak bardzo ludzie pragnęli wolności.
Kostiumy, za które odpowiada Dorota Roqueplo, też świetnie budują tę iluzję powrotu do roku 1968. Hania w kożuszku i berecie, Janek w modnej wówczas budrysówce i tłum statystów w strojach z tego okresu prezentują się wiarygodnie. Jeśli jeszcze dodamy czerwone goździki dla każdej kobiety na Dzień Kobiet, to już jesteśmy w tamtej rzeczywistości.
Jednym z zamiarów reżysera było odkrycie kulisów Marca '68, których nikt nie odkrył. Film przedstawia szerokie tło społeczne Marca '68 i rzetelnie odtwarza realia tego okresu. Pokazuje okoliczności, w jakich emigrujący opuszczali Polskę Ludową. Z filmu dowiadujemy się, że były bardzo dramatyczne. Nie można było praktycznie niczego ze swego dorobku zabrać i nie chodzi tylko o rzeczy materialne, ale również dokumenty i rodzinne pamiątki. Dramat tych ludzi, zmuszonych do zaczynania życia od nowa, na nowej ziemi bez praktycznie niczego budzi rozgoryczenie i współczucie.
Na koniec warto zaznaczyć, że w polskim kinie na ogół nie udają się tzw. komedie romantyczne, które opowiadać mają o zakochanych i o miłości. Może więc love story na tle ważnych wydarzeń historycznych to jest pewien dobry kierunek
dla rodzimej kinematografii.