Najnowszemu filmowi reżysera takich produkcji jak „Trzej muszkieterowie 3D”, „Resident Evil” czy „Obcy kontra Predator”, Paulowi W.W. Andersonowi, zarzuca się wtórność, powierzchowne potraktowanie wątków w nim przedstawionych czy kalkę z innych dzieł kinematografii (choćby „Gladiatora”). Cóż, trudno się z tym nie zgodzić, bo rzeczywiście „Pompeje” nie są tworem nowatorskim i daleko im do naprawdę dobrego kina akcji. Jednak jestem daleka od stawiania tego filmu na straconej pozycji, gdyż, bądź co bądź, zapewnił mi prawie dwie godziny dobrej rozrywki. I mimo wielu niedociągnięć uważam, że ta produkcja zasługuje na miano dobrej.
Celtyckie plemię zaklinaczy koni zostaje zaatakowane przez rzymski oddział pod dowództwem Corvusa. Jedyną osobą, która przetrwała najazd okazuje się kilkuletni chłopiec - Milo. Niestety, chłopiec bardzo szybko dostaje się w niewolę. Mija kilka lat, bohater, którego zrobiono gladiatorem, trafia do Pompejów, gdzie zostaje zmuszony do kolejnej walki na śmierć i życie. W drodze do miasta poznaje piękną dziewczynę, którą zaczyna darzyć uczuciem. Czy miłość przetrwa na zgliszczach zniszczonego miasta?
Jak już wspominałam na początku recenzji, wielu redaktorów twierdzi, że „Pompeje” nie należą do dobrych produkcji. W jednym się z nimi zgodzę – polemice o dialogach. Pierwszy raz zdarza mi się czuć niedosyt spowodowany ich małą ilością. Prawda jest taka, że gdyby reżyser i scenarzyści więcej czasu poświęcili tej części produkcji, film okazałby się bardziej interesujący. Wystarczyło rozbudować partie dialogowe, by zyskać lepszy efekt. Jeżeli jednak chodzi o inne zarzuty… Cóż, może i „Pompeje” są wtórnym filmem, ale za to dostarczają emocji, co nieczęsto się zdarza w przypadku innych dzieł o podobnej tematyce.
Efekty specjalne są na najwyższym poziomie. Wszystko precyzyjnie dopracowane, widz nie ma wrażenia, że obraz, który widzi został wygenerowany komputerowo. Wulkan i towarzyszące mu wybuchy to jedne z najpiękniejszych, i zarazem najstraszniejszych, scen filmu. Oczywiście mam na myśli warstwę wizualną. Również kostiumy i scenografia cieszą oko. Widać różnicę w ubiorze warstwy bogatej i biednej, wojowników czy zwykłych zjadaczy chleba. Przepych zostaje skontrastowany z ubóstwem, życie na wolności z jestestwem niewolników.
Kolejnym plusem produkcji okazuje się muzyka. Ścieżka dźwiękowa autorstwa Clintona Shortera zasługuje na uwagę każdego miłośnika filmowych dźwięków. Mnie osobiście urzekła. Świetnie oddawała klimat dzieła, nadawała odpowiedniej oprawy oraz nadawała nutki realizmu. Sam soundtrack na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci.
Rzadko kiedy zdarza się, by w filmie pojawiła się ciekawa postać kobieca – silna, zdeterminowana, inteligentna. Taka, która nie stanowi tła do rozwoju akcji. W tej produkcji pojawiły się aż dwie takie postacie – Cassia i Aurelia. Wprawdzie tej drugiej nie poświęcono odpowiedniej ilości czasu, można ją było jeszcze lepiej rozbudować i poprowadzić, jednak już sama kreacja bohaterki sprawia, że człowiek odzyskuje wiarę w umiejętność tworzenia postaci kobiecych. A Cassia? Nareszcie osoba, która nie jest typową damą w opałach. Owszem, wpada w takowe, jednak nie siedzi biernie, tylko stara się działać, co uważam za wielkie osiągnięcie, jeśli chodzi o kwestię przedstawienia damy w tarapatach.
No dobrze, a co z grą aktorską i wątkiem miłosnym? Ten drugi jest może na początku trochę za bardzo naciągany – typowa miłość od pierwszego wejrzenia – jednak ogólnie nie wywołuje wrażenia niesmaku. Komponuje się z tragiczną historią rozgrywającą się na drugim planie i nie męczy jak w przypadku kilku innych produkcji miłosnych (choćby w „Tristanie i Izoldzie”). A gra – na dobrym poziomie. Uplasowałabym ją zapewne wyżej, gdyby nie to, że większość czasu poświęcono pokazaniu scen walki gladiatorów, które to - muszę przyznać - były naprawdę dobre.
„Pompeje”, w mojej opinii, zasługują na wysoką ocenę. Kilka scen zapadło mi głęboko w pamięć, poświęcenie bohaterów daje do myślenia, a tragedia ludu wstrząsa. Prawda jest taka, że dobrze mi się oglądało ową produkcję, dlatego postąpiłabym niesprawiedliwie, twierdząc, że film nie spełnił moich oczekiwań.