Budżet przekraczający ćwierć miliarda dolarów, fantastyczne efekty specjalne i 139 minut znakomitej rozrywki – tak w wielkim skrócie można scharakteryzować trzecią (i najlepszą) część „Spider-Mana” w reżyserii Sama Raimi.
Spider-Man stał się bożyszczem mieszkańców Nowego Jorku. Powodów do narzekań nie ma także w życiu prywatnym, czego przykładem jest udany związek z ukochaną Mary Jane. Sielanka nie trwa jednak zbyt długo, gdyż z kosmosu trafia na Ziemię tajemnicza czarna maź – Venom – która za wszelką cenę chce wejść w symbiozę z Człowiekiem Pająkiem. Jakby tego było mało, w mieście zaczyna siać popłoch zuchwały Sandman, a rachunki ze Spider-Manem zamierza wyrównać Harry Osborn, czyli Nowy Goblin.
Marny poziom prezentowany przez „Spider-Mana 2” nie nastrajał mnie optymistycznie przed seansem trzeciej części cyklu. Długi czas projekcji także nie prorokował najlepiej, bowiem w poprzedniej, krótszej odsłonie reżyser ujawnił swój talent do przynudzania. Tym razem jednak Raimi i spółka stanęli na wysokości zadania i stworzyli film, który od początku do końca ogląda się znakomicie! 139 minut mija błyskawicznie, w ich trakcie ani razu nie spogląda się na zegarek, wzrok ma się skupiony na ekranie. Na nim dzieje się naprawdę wiele, Spider-Man walczy nie tylko z trzema super-łotrami, ale także z własną osobowością. W odróżnieniu od części drugiej, tutaj ten wątek jest zaprezentowany w sposób lekki, humorystyczny, a w konsekwencji ciekawy. Znajdujący się pod zgubnym wpływem czarnego kostiumu Peter Parker przemienia się w egoistycznego typa, czym łamie dotąd wypracowany wizerunek. Te sceny to zabawa dla widza, ale podejrzewam, że również dla samego Tobey Maguire’a, który nieźle się w tym odnalazł. Cieszący się rolą aktor oraz cieszący się filmem widz – połączenie doskonałe.
„Spider-Man 3” jest obrazem wizualnie porywającym, co niejako gwarantował ogromny budżet produkcji ($258 mln). Podziw budzą zwłaszcza efekty specjalne ukazujące Sandmana, korespondująca z istotą czarnego kostiumu scenografia oraz sam Venom. W ogóle te dwa czarne charaktery są bardzo ciekawe, kierują się zupełnie różnymi pobudkami w walce z Człowiekiem Pająkiem. Kolejnym złoczyńcą jest Nowy Goblin (dlaczego nie Hobgoblin, jak nazwany był w komiksie?), który także ma swój powód do zabicia Spider-Mana. I choć te potyczki ogląda się naprawdę dobrze, to jednak ma się uczucie, że wrogów Pająka jest w tej części za dużo. Dość powiedzieć, że sam Venom wystarczyłby za jego przeciwnika, bowiem jest to postać o ogromnym potencjale. Tym bardziej szkoda, że został on tutaj mocno zmarginalizowany i pojawił się dopiero w końcowych fragmentach. Jestem przekonany, że gdyby cały obraz oparty został na starciu Spider-Man vs. Venom, powstałby jeszcze lepszy film.
Sam Raimi zrehabilitował się po wpadce w drugiej części, trzecią robiąc bardzo dobrą. Wiadomo, że to tylko ekranizacja komiksu, że na niektóre poważne kwestie poruszane w takim filmie trzeba przymknąć oko, bo inaczej mogą one tylko śmieszyć. Jeśli jest się gotowym na to niewielkie poświęcenie, zapraszam na seans „Spider-Mana 3” – emocje gwarantowane!