Na początek pragnę prosić o wybaczenie, jeśli moja próba recenzji filmu „Kocham kino” wyda się czytelnikom niewystarczająca. Choć może ów niedosyt doprowadzi do działania, jakim będzie obejrzenie owego dzieła, na co w skrytości liczę, choćby głównym powodem była nieudolność recenzenta. Zacznijmy jednak od krótkiego wprowadzenia, gdyż wydaje się ono konieczne w przypadku filmu „Kocham kino”.
„Chacun son cinema” to prezent na 60. urodziny festiwalu w Cannes, a raczej 33 prezenty. Staruszek festiwal doczekał się nie lada hołdu – wielcy światowego kina postanowili przypomnieć, że kino to przede wszystkim sztuka, a nie tylko efekty specjalne (będę się przy tym upierać we wszystkich dyskusjach dotyczących np. filmu „Avatar”). Dla (miejmy nadzieję) nie wymierającego gatunku widzów, którzy wymagają od filmu także fabuły, mamy w tym wypadku istną kondensację: akcja rozwija się w błyskawicznym tempie, każdy z reżyserów ma na to całe 3 minuty. Jak mówił Giless Jacob, pomysłodawca przedsięwzięcia: „Skromny budżet miał zmusić reżyserów nie tylko do bycia szczególnie kreatywnymi, nieprzewidywalnymi, zabawnymi, czułymi, cynicznymi, kontemplacyjnymi, poruszającymi lub prowokującymi, ale również do bycia bardziej przystępnymi i śmiałymi”. Jak to zwykle bywa, jednym udało się to w większym stopniu, innym nie udało się wcale. Ażeby nieco zanudzić czytelnika pozwolę sobie wymienić wszystkich, którzy brali udział w zabawie „jak zrobić kino o kinie w 3 minuty”, gdyż same nazwiska, a raczej osobowości uczestników dają pogląd na efekt końcowy. Tak więc twórcy, z którymi mamy do czynienia to: Lars Von Trier, David Cronenberg, Atom Egoyan, Teo Anelopulos, Olivier Assayas, Bille August, Jane Campion, Youssef Chahine, Chen Kaige, Jean-Pierre & Luc Dardenne, Manoel de Oliveira, Raymond Depardon, Amos Gitai, Hou Hsiao-Hsien, Aki Kaurismaki, Zhang Yimou, Ken Loach, Alejandro Gonzalez Inarritu, Abbas Kiarostami, Takeshi Kitano, Andriej Konczałowski, Claude Lelouch, Nanni Moretti, Roman Polański, Raoul Ruiz, Walter Salles, Elia Suleiman, Tsai Ming-Liang, Wang Kar Wai, Gus Vant Sant, Wim Wenders. Jak widać wybór niczym w sklepie z 1001 drobiazgów, dla każdego coś miłego.
Po tym jakże żartobliwym i przydługim wstępie pragnę zaskoczyć czytelnika po raz wtóry. Recenzji jako takiej nie będzie. Powody są dwa: nie widzę sensu w opisywaniu każdego z 33 obrazów, które dane mi było obejrzeć. Jedyne na co mogę sobie pozwolić, to stwierdzenie, że każdy z nich jest autonomiczną jednostką, ukazującą charakterystyczne cechy danego reżysera (można wręcz pokusić się o odgadywanie kto jest twórcą). Ponadto jak można się domyślić, łączy je wszystkie motyw kina, kina jako budynku, kawałka prześcieradła czy wciągającej bestii. Drugi powód wynika niejako z pierwszego: brak dostrzegania głębszego sensu prowadzi do niemożności stworzenia jednej recenzji 33 tak różnych: raz absurdalnych, raz makabryczno–ironicznych (Lars von Trier „Zajęcia”) , to znów komicznych (Roman Polański „Kino erotyczne” ) obrazów. Nie mogę nie zauważyć jednego: trudności formy. Zawarcie w tak krótkim czasie trwania filmu historii, która pozwoli na zapamiętanie tego właśnie utworu jest dla mnie już Wielką Sztuką. Mówi o tym z niebywałą kokieterią Roman Polański (jemu akurat moim skromnym zdaniem udało się bezbłędnie): „Od czasu 'Dwóch mężczyzn z szafą' nie tknąłem filmu krótkometrażowego. Straciłem wyczucie!”.
Co więc mogę odpowiedzieć na standardowe pytanie: „To jak? poleca Pan/ Pani?”. A może nasuwa się też inne: „Czy to aby nie jest sztuka dla sztuki? Prezentacja talentu poszczególnych reżyserów?”. Mogę odpowiedzieć następująco: „Polecam. I tak, jest to prezentacja talentu poszczególnych reżyserów”. Co więcej, autorce nie wydaje się to być problemem.