Lasse
Hallström, hollywoodzki reżyser szwedzkiego pochodzenia, to mistrz
budowania sielankowego
klimatu. Wiele jego obrazów
ma w sobie urok przyciągający jak magnes, można je oglądać po
kilkakroć i zawsze z tą samą przyjemnością. Mam na myśli przede
wszystkim wcześniejsze filmy reżysera, jak „Co gryzie Gilberta
Grape’a?”, „Wbrew regułom”, „Czekolada”, czy „Kroniki
portowe”, później przyszedł bowiem czas na produkcje nieco
gorszej jakości i z tego względu nie będę wymieniać ich tytułów.
A jak na tym tle wygląda najnowszy film Hallströma, „Podróż na
sto stóp”? Okazuje się, że całkiem nieźle.
Fabuła
przedstawia się następująco: do małego miasteczka na południu
Francji przybywa rodzina emigrantów z Bombaju i otwiera lokal z
hinduskim jedzeniem… naprzeciwko renomowanej restauracji
uhonorowanej gwiazdką w słynnym Przewodniku Michelina. Cenioną
francuską restauracją kieruje arystokratka Madame Malory (Helen
Mirren), niekryjąca swojego oburzenia wobec nieproszonych gości, a
zarazem nowych konkurentów.
Pewnym
niekoniecznie pozytywnym cechom „Podróży na sto stóp”
zaprzeczyć się nie da – jak choćby temu, że scenariusz jest
mało skomplikowany, postacie nie zawsze przekonujące, a w samej
fabule, choć niosącej ze sobą pewien morał, brakuje głębi.
Wszystko to sprawia, że film jest jak ładna kolorowa bombka –
świecąca z wierzchu i pusta w środku. I pewnie można by zapomnieć
o tym filmie zaraz po jego obejrzeniu, gdyby wyreżyserował go ktoś
inny. Jednak Hallström niczym król Midas – czego nie dotknie,
zamienia w złoto. I tak oto uczynił z „Podróży na sto stóp”
uroczą opowieść, w którą z łatwością dajemy się wciągnąć
i… chcemy więcej.
Bo
kto powiedział, że ładne bajeczki są tylko dla dzieci? A jak już
oglądać bajkę, to tylko wyczarowaną przez Lasse Hallströma.
Posiada on niewątpliwy talent do tworzenia filmów niezwykle
klimatycznych, oddziałujących na wszystkie zmysły widza. W
„Podróży na sto stóp” perfekcyjnie udało się reżyserowi
połączyć atmosferę małego francuskiego miasteczka z duchem
kolorowych, wesołych Indii. Główne postacie dobrze wkomponowują
się w ten dualizm realiów – na tle całej obsady błyszczą
przede wszystkim Helen Mirren i Om Puri, których bohaterowie z
wdziękiem i poczuciem humoru wdają się w kolejne potyczki i
rywalizacje, raz po raz wywołując u nas uśmiech na twarzy.
A
teraz specjalność szefa kuchni, czyli to, co najlepszego serwuje
nam Hallström w swoim filmie: kulinarna uczta dla oczu i uszu oraz
prawdziwa pasja do gotowania – oto co stanowi esencję „Podróży
na sto stóp”. Choć nasze pozostałe zmysły nie mogą odbierać z
ekranu wrażeń, to chwilami możemy prawie poczuć zapach i smak
przysmaków francuskiej i hinduskiej kuchni. Jest to zasługą
świetnej pracy kamery. Zbliżenia na dorodne warzywa na targu,
rozbijane jajka, siekaną pietruszkę, smażony na patelni omlet,
pięknie przyozdobione na talerzu dania… wszystkie te ujęcia są
tak sugestywne, że momentalnie pobudzają w naszym mózgu ten
ośrodek, który krzyczy: „Chcę jeść!”. Piękne kadry
przeplatają się ze sobą we właściwym tempie: raz wolnym i
leniwym jak delikatne mieszanie składników, innym razem szybkim
niczym energiczne ruchy kuchennego noża. Razem tworzą spójną
symfonię kolorów, kształtów, zapachów i smaków, która z
pewnością urzeknie nie tylko widzów z zacięciem do
gotowania.
„Podróż
na sto stóp” warto obejrzeć ze względu na wizualne piękno tego
filmu, atmosferę uroczego miasteczka na południu Francji i
wkraczającego w ten francuski świat ducha hinduskiego –
rodzinnego, pełnego optymizmu, z własnymi tradycjami kulinarnymi.
Przede wszystkim jednak polecam oglądać „Podróż…” w stanach
przewlekłego obniżenia poziomu zadowolenia z życia oraz przy
uczuciu zmęczenia po długotrwałej pracy. Co istotne, seans należy
rozpocząć po posiłku – w przeciwnym wypadku obejrzenie filmu
grozi niekontrolowanym napadem głodu i bezrefleksyjnym opróżnieniem
lodówki.
Wydanie
DVD zachęca do obejrzenia „Podróży na sto stóp” już okładką,
równie urokliwą, jak sam film. Obraz Hallströma możemy obejrzeć
w wersji oryginalnej, z napisami lub lektorem, a dodatkowo
dystrybutor zamieścił na płycie kilka zwiastunów innych
produkcji.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Monolith Video - dystrybutorem filmu na DVD.