Któż z nas nie poznał Shreka, Osła czy Kota w Butach? To właśnie Ci bohaterowie stali się niemal ikonami popkultury, a ich filmowe żarty żyją dziś własnym życiem. Z niecierpliwością czekałem na podobno ostatniego już „Shreka”, oczekując mocnego i zapadającego w pamięć zakończenia, zważywszy na to, że poprzednie odsłony zawodziły, a Shrek wydawał się być coraz bardziej wymęczony. Po seansie „Shreka Forever” pozostał mi spory niedosyt i uczucie straty.
Shrek po rozprawieniu się ze straszliwym smokiem, poślubieniu pięknej królewny i ocaleniu królestwa teścia zostaje pantoflarzem. Małorolni nie uciekają już przed nim z krzykiem. Dziś proszą, żeby podpisał im się na widłach. Tęskniąc za czasami, kiedy „żył, jak na ogra przystało”, bohater nieopatrznie zawiera pakt z podstępnym łotrem Rumplesnickim i ląduje w rządzonej przez niego, spaczonej, alternatywnej wersji Zasiedmiogórogrodu. Tu na ogry się poluje, a Shrek i Fiona nigdy się nie spotkali. Czy Shrekowi uda się odwrócić zaklęcie, uratować przyjaciół i odzyskać ukochaną?
„Shrek” obok „Toy Story” to moja ulubiona animacja z dzieciństwa, każda jej obecność na małym ekranie wzbudza w naszym domu salwy śmiechu, jednak wraz z kolejnymi odsłonami tej produkcji, jest go coraz mniej. Twórcy ewidentnie odchodzą od pierwowzoru, irytując nas nieudolnym naśladowaniem edukacyjnego przesłania animacji Disneya. Nie tego oczekujemy po Shreku! Przygody ogra zawsze odznaczały się sporą dawką szyderczego, momentami wisielczego poczucia humoru i wspaniałymi, prześmiesznymi dialogami. Po oglądnięciu nowego filmu poczułem spory niedosyt, w stosunku do poprzednich części zabawnych momentów było jak na lekarstwo, żarty stały się odgrzewanymi kotletami, podanymi w nieco inny sposób, brakło również charakterystycznych groteskowych i przejaskrawionych motywów ze znanych bajek i opowieści dla najmłodszych. Na szczęście humor w filmie ratują niezwykli, nieschematyczni i przezabawni bohaterowie, którzy swoimi komediowymi wstawkami i niezwykłymi przygodami ciągle malują uśmiech na naszej twarzy.
Znacznie słabiej prezentuje się również fabuła obrazu, której brakuje charakterystycznego polotu, świeżości, fantazji i elementów zaskoczenia. Scenariusz w żadnej mierze nie przypomina już naszpikowanej dowcipami i niesamowitymi zwrotami akcji części pierwszej. W pewnym momencie odnosimy wrażenie, że wszystko to już widzieliśmy, Shrek ponownie musi uświadomić sobie jak ważna jest dla niego rodzina i przyjaciele, ponownie wyrusza im na pomoc. Jedynym dodanym elementem jest wspomniany wcześniej naiwny wątek pedagogiczny, nie bawi także kryzys wieku średniego u ogra. Shrek wydaje się być zmęczony fanami, marzy o świętym spokoju na swoim bagnie, wydawać się może, iż podobnie jest z jego twórcami, którzy nie mają ochoty wysilać się już w czasie pracy przy scenariuszu i zaskakiwać nas nowymi pomysłami, wiedzą, że „Shrek”, jakikolwiek by nie był, i tak się sprzeda, dlatego otrzymujemy kolejną, rażącą wtórnością powtórkę z rozrywki. W tym miejscu warto animację porównać do „Toy Story 3”, które pomimo kolejnych kontynuacji i czasu, który pomiędzy nimi upłynął, nie traci na wartości, ciągle pozostawiając po sobie niesamowite wrażenia. Może nadszedł już czas, by pożegnać Shreka?
Najjaśniejszym punktem animacji pozostają nieschematyczni, przezabawni i niekonwencjonalni bohaterowie. Shrek nadal bawi nas cierpkim i wisielczym humorem, Puszek, mimo sporej nadwagi, ciągle czaruje pięknymi oczkami, jednakże niedościgniony pozostaje Osioł. Każda jego kwestia maluje uśmiech na twarzy, wywołując przy tym salwy śmiechu na sali, to bohater, bez którego „Shrek” by nie istniał. Bawi nas zarówno specyficznymi żartami, jak i roztargnieniem, naiwnością, strachem oraz niesamowitymi i prześmiesznymi wpadkami. Tak dobry odbiór Osła jest zasługą Jerzego Stuhra, który nawet w dubbingu daje wyraz swojemu fenomenalnemu talentowi komediowemu. To dzięki niemu, pierwszą kojarzoną postacią ze „Shreka” jest Osioł, a nie tytułowy ogr. Zawodzi antybohater – Rumplesnicki, który zdecydowanie nie może równać się z wymuskanym i do szpiku kości złym Księciem z Bajki. Tym razem, przeciwnik Shreka to raczej drobny cwaniaczek, który zwietrzył swoją wielką szanse, brak w nim charakterystycznej groteskowości i przejaskrawienia. Przez cały seans nie mamy również wątpliwości, co do tego, że bohaterowie nie będą mieć większych problemów z pokonaniem Rumpla.
„Shrek Forever” pomimo niedociągnięć, braku polotu i fantazji, ograniczenia ilości żartów, to nadal bardzo zabawna komedia familijna, której warto poświęcić swój cenny czas. Po obejrzeniu produkcji trudno mi pożegnać Shreka na zawsze, jednak zrobię to z uśmiechem na twarzy, bo wiem, że jego czas już minął i nie ma już co liczyć na progres kolejnych obrazów z jego udziałem. Kończąc, zacytuję słowa znanej piosenki, które idealnie oddają tę sytuację „Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym”. Żegnaj przyjacielu!