Filmy gangsterskie nie mają się dobrze. Choć, owszem, przyznam, jest kilka wyjątków, lecz całokształt nie powala. Większość podpada pod wyśmiewaną często kategorię „zabili go i uciekł”. Czasy, kiedy grozę budził chudy pan w garniturze od Gucciego, który, jak się mówi, pociągał za wszystkie sznurki, chyba już bezpowrotnie minęły. Teraz kinowi „gangsterzy” to łyse, barczyste i przeważnie mało rozgarnięte pysie o wejrzeniu golema, a nie eleganccy, światowi gentlemani, jakich pamiętamy z kina noir.
Martin Scorsese, szczególnie w latach 90-tych, był zdecydowanym liderem, jeśli chodzi o kręcenie filmów o mafii. Takie obrazy, jak „Chłopcy z ferajny” czy nieco gorsze, ale nadal trzymające poziom „Kasyno” stały się sztandarowymi pozycjami gatunku, wzorem dla kolejnych twórców tego jakże popularnego nurtu, którego naśladowcy niestety nie zawsze brali sobie do serca maksymę „nie próbuj tego sam w domu”.
Wreszcie, po kilku mniej udanych produkcjach, nasz słynny, jednak dotąd niedoceniany przez kolesiów rozdających Oscary twórca, powrócił z wielkim fasonem. A już szeptano w kulisach, że Scorsese się wypala, że ma coraz mniej energii do pracy, że pryczeje... Oczywiście, każdy z tych jadowitych „argumentów” miał w sobie kapkę prawdy. Ale reżyser zamknął wszystkim krytykantom usta, kiedy do kin weszło jego najnowsze dzieło – „Infiltracja”. Znawcy kina oniemieli, po seansie padło oczywiście kilka ostrzejszych uwag, ale ogólnie mówiąc obraz odniósł wielki sukces, nie tylko finansowy, ale też artystyczny, a to dla twórców, takich jak Scorsese, jest przecież najważniejsze.
Dopiero potem wyszło na jaw, że scenarzyści zaadaptowali, na potrzeby filmu historię znaną z azjatyckiego hitu zatytułowanego „Infernal Affairs: Piekielna gra”. Ta sprawa wywołała, jakżeby inaczej, wielką burzę, która jednak po jakimś czasie ucichła. I bardzo dobrze. Wszyscy kinomani chyba wiedzą, że Scorsese to nie żaden David Lynch. Natomiast historia, ładnie poskładana przez scenarzystów, robi wrażenie.
A więc... Billy Costigan jest policyjną wtyką, pracującą u wpływowego gangstera, Franka Costello. Jego kolega z pracy, robiący zawrotną karierę, Colin Sullivan, akurat wręcz odwrotnie - jest kretem na usługach mafii, przekazującym ważne informacje Frankowi. Lecz przecież taka gra nie może się toczyć bezkarnie. Wkrótce obaj panowie zaczną się nawzajem podejrzewać. Co z tego wyniknie? Przekonajcie się sami.
„Infiltracja” to dobre rzemiosło artystyczne, w każdym calu. Aktorstwo, scenariusz, zdjęcia stoją na najwyższym, światowym poziomie. Priorytetem w tym wypadku była jednak nagroda za pracę reżyserską. Mistrz wreszcie się doczekał.