Każdy z nas ma historię swojego życia, pełną wzlotów, upadków i chwil nudy. Przychodzi chwila kiedy musimy wszystko ujrzeć od nowa, przypomnieć sobie zapomniane chwile i skrywane uczucia. O tym opowiada właśnie „Na pewno, być może” Adama Brooksa.
Obraz przedstawia losy Willa Hayesa - demokraty, który próbuje opowiedzieć córce o swoim życiu przed jej narodzinami, o jej matce oraz o swoich romansach. Rozpoczynający się w 1992 roku, film pokazuje związki młodego mężczyzny z trzema różnymi kobietami, nadzieje, rozstania, porażki i nieporozumienia.
„Na pewno, być może” nie jest klasyczną komedią romantyczną ani komediodramatem, możemy powiedzieć, że to niezwykle udane połączenie tych gatunków. Dawno już nie oglądałem tak lekkiej, ciekawej i nieprzewidywalnej produkcji. Scenariusz skonstruowany jest tak, że do samego końca nie wiemy, która z kobiet jest matką córki bohatera. Nie mamy także do czynienia z klasycznym dla Hollywood spłyceniem tematu i przelukrowanym scenariuszem. Oglądając obraz, widzimy, że nie wszystko w życiu wychodzi tak, jak sobie to zaplanowaliśmy, że miłość często nie idzie w parze z karierą, a nasze losy nieraz zależą od przypadku. Każdy z nas ma jednak szansę wszystko zmienić tak, jak zrobił to bohater (więcej szczegółów nie zdradzę, aby nie popsuć zabawy przy oglądaniu). Dzięki opowieści bohatera możemy sobie uświadomić, że istnieje świat bez komórek, internetu, świat w którym najważniejszym problemem jest plama na ubraniu.
Scenarzystom udało się pokazać nowoczesnego ojca, jakim jest Will, a jego relację z córką mają w sobie jakiś czar. Według mnie, to jeden z najciekawszych wątków filmie.
Nie sposób pominąć gwiazdorskiej obsady, która niewątpliwie jest walorem dzieła. Niesamowita jest przede wszystkim Abigail Breslin, grająca Maye ( córkę bohatera). Młoda aktorka, znana m.in. z „Małej Miss”, tworzy wokół filmu wspaniałą aurę, dodaje mu kolorytu. Każda scena z jej udziałem wzrusza i maluje uśmiech na naszej twarzy. Wróżę jej wielką karierę. Duże brawa należą się także Ryanowi Reynoldsowi i Isly Fisher. Oboje dają kolejny sygnał, że są już gotowi na pracę w wymagających aktorsko filmach. Reynolds dotąd był dla mnie osobą kojarzoną głównie z głupimi komediami i związkiem ze Scarlett Johansson, teraz pokazuje na co go stać. Podobnie jest z Fisher, która potrafiła wykorzystać świetnie napisany scenariusz, co może pozwolić jej wyrwać się z szufladki ładniej uśmiechającej się aktoreczki. Na dalszym planie widzimy Rachel Weisz i Elizabeth Banks, dla nich zdecydowanie nie był to najlepszy film w karierze.
Na początku napisałem, że nie jest to klasyczna komedia romantyczna, ale czy miałem rację? Dziś „Fabryka Snów” wątpi w inteligencję widza i kręci tylko tępawe komedyjki, które zawsze są schematyczne, nieciekawe z mdlącą słodyczą w zakończeniu. Ten obraz jest inny, dlatego ogląda się go z przyjemnością. Nie „być może”, ale „na pewno” powinno zobaczyć się tę produkcję! Gorąco polecam!