Nie od dziś wiadomo, że seks przyciąga. Bywa często tematem tabu i sprawcą rumianych policzków u co bardziej pruderyjnych członków społeczeństwa, ale także podmiotem od zawsze wzbudzającym ekscytację i zainteresowanie niezależnie od wieku, płci, wyznania czy orientacji seksualnej. O miłości ludzi do seksu i wszystkiego z nim związanego od lat wiedzą specjaliści od kinowego PR-u. Cóż bowiem sprzeda się lepiej niż film z „seksem” w tytule?? Kobiety kochają „Seks w wielkim mieście”, „Seks, kłamstwa i kasety video” to już klasyk, a „Seks, kasa i kłopoty” to jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. A przecież baza filmowa IMDB wypełniona jest po brzegi „seksualnymi” tytułami. Aż strach pomyśleć o przychodach ostatniego filmu Camerona, gdyby do tytułu dodano odpowiedni przedrostek i dystrybuowano jako „Sex Avatar”. Polscy tłumacze również wspierają się seksem. To przecież oni „Dirty Dancing” przemianowali na „Wirujący seks”, a debiut Madonny „Filth and Wisdom” na… „Mądrość i seks”. Tym razem chcąc jakoby pobudzić polskie społeczeństwo trapione podwyżkami cen benzyny i cukru, nadwiślańscy translatorzy odrzucili całkowicie oryginalny tytuł najnowszego filmu Ivana Reitmana „No Strings Attached”, nadając mu nieco bardziej gorące miano: „Sex Story”. Zapowiadało się zatem kusząco.
Niestety dalej było już grzecznie jak w „Misiu Uszatku”. Poziom nagości nie wykraczał spod kołdry, poziom pikantnych dialogów za mury gimnazjum, natomiast poziom seksualnej rozkoszy poza uwodzicielskie spojrzenia i uśmiechy zjawiskowej Natalie Portman. Samą natomiast historię, mimo że nie uraziłaby nawet widzów wieczornej ramówki telewizji Trwam, ogląda się naprawdę świetnie. Emma i Adam to ludzie, którzy po nieudanych poprzednich związkach postanawiają zostać klasycznymi „sex friends” i ograniczyć swoje relacje do zaspokajania swoich seksualnych potrzeb oraz fantazji. Nie ma zatem w ich „związku” miejsca na emocje, zaangażowanie, uczucia czy bliskość. Czynniki te zastępuje prosty układ: „Potrzebujesz mnie? Prześpijmy się ze sobą”. Jak nietrudno się domyślić, relacja taka nie potrwa długo. Jednak nie za sprawą (jak można by przypuszczać) filigranowej Emmy, a Adama (nareszcie Ashton Kutcher w swojej nieirytującej wersji), który z każdą kolejną minutą seansu zakochuje się w swojej seksualnej partnerce coraz bardziej.
„Sex Story” to pierwsza od dawna amerykańska komedia, na której nie tylko byłem, ale też całkiem dobrze się bawiłem. Mamy tu bowiem sympatyczną parę, między którą jest chemia; dobrą muzykę; ciekawe postaci drugoplanowe oraz nie najgorsze dialogi. W zasadzie nie mamy tylko tytułowego seksu. Ale co tam, i tak z nadejściem wiosny jest go teraz na ulicach pełno. Podobnie jak w tej recenzji, gdzie wspomniano o nim aż 19 razy. Wszystkim na koniec chciałbym zatem życzyć jak najlepszego se... ansu.