„Cudowne tu i teraz” to film o życiu amerykańskich nastolatków. Żeby być bardziej dokładnym- to historia licealisty Suttera Keely’a, który jest wiecznym imprezowiczem, lekkoduchem i duszą towarzystwa ze złotym sercem. Dopiero poznanie zwyczajnej, miłej i spokojnej dziewczyny Aimee sprawia, że jest skłonny do podjęcia próby przewartościowania swojego życie. Musi odpowiedzieć sobie na pytania: „kim jest?” i „jak pragnie żyć?”.
Natomiast pytanie, które ciśnie się na usta każdego kinomana, to jak to możliwe, iż film o tak banalnej tematyce, miał swoją premierę na Festiwalu Filmowym w Sundance? Odpowiedz jest prosta. Scott Neustadter i Michael H. Weber. Tandem scenarzystów, którzy popełniając scenariusz do „500 dni miłości” udowodnili, że wyeksploatowany temat miłości można opowiedzieć lekko, świeżo oraz intrygująco, odpowiedzialni są także za historię znajomości Suttera (Miles Teller) i Aimee (Shailene Woodley). „500 dni miłości” pod pretekstem zwykłej historii miłosnej był zgrabnie zrealizowanym szkicem kondycji współczesnego społeczeństwa, które nie potrafi żyć inaczej jak tylko według wzorów popkultury. Najnowszy obraz jest mocniej osadzony w rzeczywistości, skupia się bardziej na jednostce, choć także fabularnie bazuje na wszystkich kliszach, do których przyzwyczaiła nas kultura masowa. Jednakże odarty został z całego plastiku, sztuczności i bogactwa, do którego przyzwyczaiły nas tego typu produkcje. W „Cudownym tu i teraz” chłopcy nie rozbijają się w super drogich brykach, a dziewczyny nie noszą podręczników w torebkach Louis Vuittona. Uczucie między bohaterami nie jest wielkim wybuchem miłości od pierwszego wejrzenia. Rodzi się powoli i nie jest jednoznaczne. A same zamiary Suttera wobec Aimee nie są do końca dla nas czyste i jasne. Wiemy tylko, że na pewno zależy mu na darmowych korepetycjach z matematyki. Bal szkolny nie jest pretekstem, aby główna bohaterka przeszła oszałamiającą metamorfozę, a zamiast standardowego bukiecika, dostaje od swojego wybranka piersiówkę wypełnioną wódką. Dlatego też „Cudowne tu i teraz” nie jest typowym filmem o nastoletnich porywach serc. Problemy bohaterów są prawdziwe, realne. Sutter to dziecko z rozbitego domu, które myśląc że nie zasługuje na jakąkolwiek formę miłości, stara się przykuć uwagę innych rozrywkowym stylem życia, a swoje głęboko skrywane lęki i obawy topi w alkoholu. Aimee zaś to dobrze rokująca dziewczyna, jednakże nie potrafiąca walczyć o swoje marzenia. Ich relacja choć nosząca znamiona toksycznej, jest także próbą wyzwolenia się.
Cały zamysł fabularny ma mocne wsparcie w stronie formalnej filmu. „Cudowne tu i teraz” odrzuca kompletnie stylistykę wywodzącą się z telewizji MTV. Zwyczajność i naturalność historii podkreślają długie, intymne ujęcia ukazujące rozmowy pomiędzy bohaterami i spokojne tempo narracyjne. Forma schodzi tutaj na drugi plan - reżyser James Ponsoldt stawia na intymność i naturalizm emocji, co mimowolnie daje duże możliwości aktorom. Z tej okazji korzystają Shailene Woodley i Miles Teller. Woodley wnosi do filmu tak wiele niewinności, świeżości i uroku, że choć jej postać może wydawać się z czasem rozwoju akcji odrobinę naiwna to nie można jej nie kibicować. To kolejna po „Spadkobiercach” dobra rola młodej aktorki. Partnerujący jej Miles Teller ma w sobie również wiele nieskrywanego uroku, co sprawia że jego postać tak bardzo niedoskonała, budzi w widzach, podobnie jak w Aimee i innych bohaterach filmu, jedynie pozytywne odczucia. W grze Tellera jest coś bardzo niepokornego i niesfornego, co powoduje że nie da się nie lubić jego postaci. Przy dobrym doborze ról Woodley i Teller za kilka lat mogą być najbardziej pożądanymi nazwiskami w Hollywood.
„Cudowne tu i teraz”, ekranizacja powieści Tima Tharpa, swoją prostotą i ujęciem tematu zaskakuje. Korzystając z wzorów kultury masowej zmyślnie je dekonstruuje. Bardzo interesująca propozycja, którą wieńczy wspaniale oddający charakter całego filmu magnetyczny i poruszający do głębi utwór „Song for Zula” w wykonaniu Phosphorescent. Polecam.