„(...)Tak jak niewolnictwo i apartheid, tak też bieda nie jest żadnym przyrodzonym stanem. Ona jest stworzona przez ludzi i przez ludzi może zostać przezwyciężona i usunięta”. Te słowa skierował Nelson Mandela do 20 tys. ludzi, dnia 3 marca 2005 r. podczas wiecu na Trafalgar Square w Londynie. Uświadomił wówczas wielu, że współczesne problemy można zlikwidować, tylko trzeba naprawdę chcieć.
„Goodbye Bafana” to opowieść o sierżancie Jamesie Gregory, który w związku ze znajomością języka Zulusów ma możliwość infiltracji Nelsona Mandeli oraz jego współpracowników. Jako strażnik więzienny szybko robi karierę, ponieważ jest pewny swoich przekonań, posłuszny przełożonym i skrupulatnie wypełnia powierzone mu obowiązki. Wkrótce za sprawą przechwyconych przez niego informacji w tajemniczych okolicznościach ginie syn Mandeli, a jego żona zostaje aresztowana. U Jamesa Gregor’ego zaczyna odzywać się poczucie winy, co skłania go do coraz głębszego zapoznawania się z przekonaniami więźnia, za którego jest odpowiedzialny. Wkrótce zdaje sobie sprawę, iż stoi po złej stronie barykady.
Po obejrzeniu „Goodbye Bafana” śmiało można stwierdzić, iż jest to łagodna wersja ówczesnych wydarzeń. Rasizm, przemoc i nienawiść zostały ukazane w sposób bardzo powierzchowny, ujmujący powagi problemowi jakm był apartheid, przez co widz może czuć pewien niedosyt. Potencjał postaci Nelsona Mandeli można było wykorzystać znacznie bardziej, a i przemiana sierżanta Jamesa Gregor’ego mogła by być bardziej przekonująca. Odniosłem wrażenie, że Bille August chciał właściwie ukazać relacje rodzinne Nelsona Mandeli, niż jego samego jako wielką, historyczną postać, laureata pokojowej nagrody Nobla.
Odtwórcy głównych ról nie do końca podołali zadaniu jakie przed nimi postawiono, ale może właśnie zbyt prosty, schematyczny scenariusz nie pozwolił im na stworzenie bardziej wiarygodnego obrazu. Chociaż trzeba przyznać, że Joseph Fiennes mógłby się sprawdzić nie tylko w rolach filmowych amantów. Całość dodatkowo osłabiła monotonna muzyka i często przydługawe dialogi.
Trzeba przyznać, że „Goodbye Bafana” jest przeciętnym filmem, traktującym o wciąż dość poważnych problemach. Aktualnie osoby zainteresowane rzeczywistością południowoafrykańskiego apartheidu będą bardziej usatysfakcjonowane sięgając po dzieło Bronwen Hughes - „Stander”, gdzie jeden człowiek również stara się podważać podstawy ówczesnego systemu, z tym, że ta pozycja jest znacznie lepiej zrealizowana.