Czasami wystarczy jeden drobny, z
pozoru błahy incydent, który może odmienić ludzkie życie. Czasami wystarczy
przesadnie rozbuchane ego, które przejmuje kontrolę nad zdroworozsądkowym
postępowaniem. Wówczas można znaleźć się w sytuacji, z której wyjście jest na
wyciągnięcie ręki, ale zupełnie się go nie dostrzega. Nie można przecież odpuścić…
Marcin jest typem blokersa
mającym posłuch wśród osiedlowych
kolegów. Karol to przebojowy karierowicz pełniący kierowniczą funkcję w
prywatnym przedsiębiorstwie. Zbieg okoliczności sprawia, że losy tych dwóch
młodych mężczyzn splatają się, co powoduje serię wzajemnych uszczypliwości,
które z czasem niebezpiecznie przybierają na sile…
„Ego” to kolejny przedstawiciel
tzw. polskiego kina niezależnego. Wiadomo zatem, jakie ograniczenia to ze sobą
niesie, więc na poszczególne wady natury techniczno-realizacyjnej wypada
przymknąć oko. W tym nurcie filmowym ważna jest treść, zaś środki ją ukazujące
znacznie mniej. Historia prezentowana przez Krzysztofa Jankowskiego nosi pewne
znamiona tragedii antycznej. Reżyser przedstawia wzajemny konflikt dwóch
silnych osobowości, którego zakończenia świadomie nie chce żadna z nich.
Powodem jest tytułowe ego, które nie pozwala Marcinowi i Karolowi ustąpić –
wówczas któryś poniósłby przecież porażkę, a tego nie zniosłoby chorobliwie
ambitne ego. Mężczyźni świadomie nakręcają spiralę antypatii, wrogości i w
konsekwencji nienawiści. Z każdym kolejnym krokiem, którym chcą dopiec
przeciwnikowi, przekraczają granice i normy moralne czy prawne, co niechybnie
prowadzi do tragedii. Choć chwilami postępowanie bohaterów wydaje się
przerysowane i mało realistyczne, to jednak – jeśli je przeanalizować – nie
jest wcale nieprawdopodobne, bowiem ludzie zdolni są do dużo gorszych świństw
niż ukazane w „Ego”. Marcin i Karol, szerząc na swój temat plotki i utrudniając
życie bliskim, zupełnie niewinnym i niezaangażowanym w konflikt osobom,
zwalczają się w sferze prywatnej i zawodowej. A wszystko to zapoczątkowało z
pozoru niegroźne zdarzenie – zajęcie czyjegoś miejsca w taksówce. Błahostka?
Nie dla Marcina, który z tego powodu, po kolejnym spóźnieniu, stracił pracę.
Reszta to już konsekwencja wspomnianego zajścia…
Krzysztof Jankowski w swoim
filmie punktuje ludzkie przywary. Pokazuje, że na dłuższą metę zacietrzewienie
prowadzi do zguby, że czasem warto po prostu ustąpić, a dumę schować do
kieszeni. Przedstawia to w sposób bardzo przystępny, na tle przeciętnej
polskiej rzeczywistości. Trwające zaledwie 84 minuty „Ego” ogląda się nieźle, z
zainteresowaniem, choć o wzniosłych odczuciach nie ma tu mowy. To film
podejmujący istotny, typowo ludzki problem, nad którym warto się zastanowić. Ale
czy sam obraz warto obejrzeć? Artystycznych doznań on nie dostarcza, jednak jak
wspomniałem wyżej, nie one są tu najważniejsze. Śmiało można się więc z „Ego”
Krzysztofa Jankowskiego zapoznać, m.in. dla kontrastu, jakie polskie „dzieła”
dopuszczane są do dystrybucji kinowej, a jakie kręcą młodzi, niezależni twórcy.