Paul W.S. Anderson jak mało kto, zna się na dostarczaniu rozrywki. Ojciec chrzestny ekranizacji gry „Resident Evil” tym razem na tapetę wziął jedną z największych katastrof w historii ludzkości. „Pompeje” oczami brytyjskiego reżysera to rozrywka na wysokim poziomie, która powinna zadowolić najbardziej wymagającego kinomana.
Milo, niewolnik-gladiator, przybywa do miasta, by stoczyć walkę, która może dać mu wolność i prawo do ubiegania się o rękę ukochanej Flavii. Jego szanse są nikłe, bo dziewczyna została już przeznaczona skorumpowanemu rzymskiemu generałowi. Wkrótce jednak potęga natury odmieni losy wszystkich mieszkańców Pompejów. Kiedy Wezuwiusz wybucha, wyrzucając z siebie potoki śmiercionośnej lawy, Milo musi wydostać się z areny, aby uratować życie ukochanej kobiety, podczas gdy majestatyczne Pompeje pochłania żywioł.
Zasiadając do seansu miałam pewne obawy. Wcześniejsze recenzje niespecjalnie zachęcały do obejrzenia najnowszego dzieła Andersona. A szkoda, ponieważ „Pompeje” są warte poświecenia dwóch godzin i zapoznania się z ich historią, która została przedstawiona oczami reżysera. Oglądając film, czuje się obecność Andersona. Film od początku do końca stworzony jest w stylistyce charakterystycznej właśnie dla niego. Jednak to w niczym nie przeszkadza. Anderson zbudował swoją markę, która na wielkim i małym ekranie potrafi się obronić. „Pompeje” ogląda się bardzo dobrze. To czysta rozrywka, od której nie powinno wymagać się głębi i wielkiego wpływu na nasze życie. To jest film, na którym mamy się dobrze bawić. I właśnie to próbuje nam przekazać Anderson.
Oczywiście wielką zaletą „Pompejów” są efekty specjalne. Dopracowana w najmniejszym szczególe, potrafią zachwycić i wbić w fotel. Ale to nie powinno dziwić, w końcu Anderson w takich produkcjach czuje się jak ryba w wodzie. Na szczęście zna się na tym i to właśnie widać gołym okiem. Na pochwałę zasługuje również ścieżka dźwiękowa, którą stworzył Clinton Shorter. Jego muzyka w idealnym stopniu odzwierciedlała to, co w danym momencie dzieje się na ekranie. Wkomponowana w odpowiednich sytuacjach, dodawała dramatyzmu i podkreślała emocje, które targały bohaterami.
Przyznam szczerze, że obawiałam się obsadzenia w roli głównej Kita Haringtona, znanego głównie z serialu „Gra o tron”. Bałam się, że tak młody aktor, pozbawiony doświadczenia, nie udźwignie ciężaru całej produkcji. Jednak ku mojemu zaskoczeniu, Harington jako Milo skradł moje serce. Nie wiem, czy to kwestia jego warsztatu, czy może po prostu fakt, że etykietki „skrzywdzony” i „porzucony” pasują do tego aktora jak ulał. W każdym razie Harington dał radę. Od pierwszych odcinków „Gry o tron” aż do teraz, można zauważyć bardzo duże postępy aktorskie. Miło ogląda się aktora, który mimo sukcesów, nie osiadł na laurach i wciąż się rozwija. Oby tak dalej.
„Pompeje” to film, który z pewnością zadowoli fanów twórczości Paula W.S. Andersona. Produkcję warto obejrzeć, choćby ze względu na oszałamiające efekty specjalne i ścieżkę dźwiękową. Być może „Pompeje” nie należą do nowatorskich obrazów i niewiele zmienią w historii kina, ale mimo wszystko warto poświecić dla nich te dwie godzinki. Wydanie DVD oprócz filmu zawiera zwiastun oraz zapowiedzi, które promowały produkcję.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Monolith Video - dystrybutorem filmu na DVD.