Jeszcze niedawno utyskiwałam, że brakuje dobrego kina akcji w stylu starych dobrych filmów gangsterskich, okraszonych mięsistymi dialogami w tarantinowskim stylu. I oto się pojawił. Już początek filmu, swoim soczyście wypływającym sarkazmem z ust bohaterów, przywołuje na myśl filmy Tarantino. Mało tego sama akcja i sposób kamerowania postaci, przywołuje na myśl sposób filmowania Francisa Forda Coppoli z „Ojca chrzestnego”. Piękne zdjęcia Martina Ruhe, utrzymane w bardzo wyrazistej kolorystyce, ale w półmroku nadają filmowi mocnego charakteru. Ciekawy sposób filmowania postaci, z zaskakującymi najazdami kamery i częstą zmianą planów; od zbliżeń, po spektakularne plany ogólne z powietrza, to niewątpliwie dobry pomysł na rozegranie tej historii przez reżysera – Jaum'ego Coltet-Serra. Szybki i dynamiczny montaż Dirka Westervelt'a dopełnia technicznie zgraną oprawę filmu. To film, który swoją solidnością, przytwierdza mocno do fotela. Jest to seans w stu procentach satysfakcjonujący, który stara się potwierdzić dewizę, że w kinie to widz jest najważniejszy, a nie artystyczne aspiracje twórców. „Nocny pościg” próbuje przede wszystkim rzetelnie sprostać oczekiwaniom widza, który spodziewa się mocnych wrażeń i silnych osobowości.
Do Liama Neesona przylgnęła już chyba łatka ojca ratującego swoje dziecko z opresji. Ale bynajmniej nie jest to wierna kopia „Uprowadzonej”. Bohater grany przez Neesona to facet, który spaprał swoje życie i oprócz przychylnego mu bossa mafii – Shawna (znakomity Ed Harris), nie ma nikogo po swojej stronie. Syn Mike (Joel Kinnaman) nawet w sytuacji, gdy ojciec ratuje mu życie, nie chce mieć z nim nic wspólnego. Nawet najlepszy thriller, czy film akcji, nie sprzeda się bez dobrego wątku osobistego. Oprócz pościgów i strzelanin musi być coś jeszcze, coś, co podniesie wartość historii i pozwoli trzymać kciuki za bohaterów, którzy czasem mają po prostu problemy prawdziwych śmiertelników. Oś akcji skupia się wokół nie najlepszych relacji ojców ze swoimi synami. To bardzo prawdziwy psychologicznie związek. Jak zachowa się gangster, którego jedyny syn zostaje zabity? Syn, którego sam odtrąca i uznaje za przegranego, ale kiedy ten ginie i to z rąk kompana, z którym łączą go interesy, ale także wspólna przeszłość, wszystko zmieni się o przysłowiowe 180 stopni. Kompan robi to także w obronie własnego syna. Tutaj zaczyna się najlepsza zabawa. Nie brakuje pościgów, spektakularnych strzelanin, ucieczek, szemranych kryjówek i wychodzenia na powierzchnię coraz większych brudów życia publicznego ogromnego miasta. W filmie bardzo dużo się dzieje, ale niestety trzeba powiedzieć, że trochę brakuje napięcia. W pewnym momencie film robi się trochę ociężały. Nazbyt wiele zostaje wyjaśnione, akcja jest uprzedzana wcześniejszą zapowiedzią tego, co ma nastąpić. O ile sam wątek jest bardzo interesujący, to już jego rozegranie w czasie jest, delikatnie mówiąc, niezaspokajające, ale nie można mówić o braku satysfakcji. Jest szczerze, jest solidnie, zakończenie jest zadowalające. Jest tyle trupów, ile trzeba, by uwiarygodnić historię i przy życiu pozostaje ten, który musi, by nie pozbawić widza nadziei.
Oprawy dodaje świetna muzyka Alana Silvestri – głównie rap, słychać wyraźnie kawałki Eminema. To całkiem pięknie komponuje się w fabułę. Liam Neeson wydaje się być sobą. Nie zależy mu, by być lubianym bohaterem, już jego ksywka – „Grabarz”, pozostawia wiele do życzenia, ale i tak udowadnia, że przy całym swoim paskudnym charakterze potrafi odkupić swoje winy i przysłużyć się publicznym organom ścigania. Nie udaje kogoś, kim nie jest, ale kiedy trzeba ratować własną rodzinę, staje na wysokości zadania. To film, który także stara się udowodnić, że nawet najbardziej zobowiązujące interesy nie są w stanie przebić interesu własnej rodziny. To bez wątpienia także film o więzach krwi, które są nierozerwalne nawet w przypadku nienawiści do członków własnego stada. Postawione zostają tutaj na szali wspólne interesy i lojalność względem przyjaciół, wspólników, ale jak się okazuje, to więzy krwi decydują o ostatecznej decyzji pociągnięcia za spust.
O tym filmie nie trzeba dużo mówić, trzeba go po prostu zobaczyć. Jest, jak porządny krwisty stek, po którym wyjdziecie z kina syci.