Woody Allen jest chyba jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci światowej kinematografii. Na pewno nikt, kto obejrzał któryś z jego filmów, nie pozostał względem niego obojętny. Twórczość amerykańskiego reżysera ze względu na jego dość specyficzne poczucie humoru nigdy nie była zbyt łatwa w odbiorze i albo się ją lubiło, albo nie znosiło. Pewne jest jednak to, że nad każdym z filmów, które stworzył, trzeba się dobrze zastanowić i pomału, kroczek po kroczku, skrupulatnie je przemyśleć. Allen zgromadził wokół siebie liczne grono wielbicieli i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że również się do niego zaliczam. Niemniej z pewnym dystansem podchodziłem do jego najnowszego obrazu – „Co nas kręci, co nas podnieca” (którego tytuł został według mnie przetłumaczony w dość nieszczęśliwy sposób, jako że do filmu zdecydowanie lepiej pasowałby dosłowny przekład oryginału, czyli „Cokolwiek da radę”), po zawodzie jaki odczułem obejrzawszy „Vicki Cristinę Barcelonę”.
Bohaterem filmu „Co nas kręci, co nas podnieca” jest Boris Yellnikoff (Larry David), nieprzeciętny geniusz i niewiarygodny zrzęda. Jak sam przyznaje, jego IQ wynosi aż 200 punktów, a swoją wyższością nad innymi stara się szczycić na każdym kroku, nieustannie wypowiadając się w sarkastycznym lub ironicznym stylu na temat otaczającej go rzeczywistości, jak również poprzez krytykę bezmózgich zombie i innych imbecylów, których aż nadto spotyka codziennie na ulicach. Życie Borysa mimo iż z pozoru niezwykle szare i podporządkowane jego niezliczonym fobiom, wydaje się być dla niego odpowiednie. Przypadkowe spotkanie z uciekającą z domu Melody (Evan Rachel Wood) doprowadzi w nim do prawdziwego trzęsienia ziemi. Walcząc z własnymi przekonaniami, Boris ulega błaganiom dziewczyny i pozwala jej u siebie zamieszkać. Niemniej długo wyrzuca sobie, jak mógł być tak nierozsądny i szuka pretekstu, by się jej pozbyć, w międzyczasie wyśmiewając jej głupotę. Zderzenie dwóch zupełnie różnych światów rodzi jednak pomiędzy nimi pewną więź, można by rzec - coś na kształt miłości. Dlatego mimo początkowych sprzeciwów Borisa i określenia ich ewentualnego związku jako totalnej głupoty, w końcu się pobierają. Ich małżeńskie życie, jak można sobie łatwo wyobrazić, nie zanosi się na zbyt spokojne, co tylko potwierdzą liczne perypetie.
Woody Allen tematyką i stylistyką „Co nas kręci, co nas podnieca” nawiązuje do swoich filmów z lat 60. i 70. Zresztą nie ma w tym nic dziwnego, gdyż pomysł realizacji tego obrazu zrodził się w jego głowie właśnie w tym okresie. Zarzucił jednak wówczas swój projekt ze względu na śmierć Zero Mostela w 1977, dla którego oryginalnie została napisana rola Borisa Yellnikoffa. Osobiście bardzo się cieszę, że po wielu latach zdecydował się podjąć realizację tego tytułu, przede wszystkim ze względu na fenomenalne monologi i dialogi, ale także na niesamowicie wyraźne postaci bohaterów, co oczywiście zawdzięczamy również aktorom. Oglądając film Allena, miałem nieodparte wrażenie, jakby Larry David został stworzony właśnie po to, by wcielić się w Borisa, gdyż wypada w tej roli naprawdę fenomenalnie i bardzo przekonująco. Kolejnymi osobami, na które warto zwrócić uwagę są Patricia Clarkson (w roli matki Melody) i Evan Rachel Wood. Obie panie wnoszą do, z początku flegmatycznego świata Borysa, ogromne pokłady energii i pozytywnych emocji.
W trakcie seansu „Co nas kręci, co nas podnieca” nasunęło mi się jeszcze jedno skojarzenie, dotyczące tym razem popularnego serialu „Dr. House”. Główni bohaterowi obu produkcji starają utwierdzić wszystkich wokół w przekonaniu, że są zimnymi draniami. Obaj operują ciętymi ripostami, sarkazmem i ironią z niespotykaną wręcz lekkością, i to właśnie to jest najmocniejszym i najciekawszym elementem filmu. Znając jednak liczne opinie o serialowym doktorze wiem, że tacy bohaterowie mogą być dla niektórych bardzo irytujący i wręcz odrzucający.
Zatem każdy, kto ma zamiar wybrać się w najbliższym czasie do kina na seans „Co nas kręci, co nas podnieca” może już w pewnej mierze czuć się przygotowany na to, co zobaczy i ewentualnie zrezygnować (co zdecydowanie odradzam) z intrygujących chwil spędzonych z Borisem Yellnikoffem. Specjalnie podkreślam zwrot „w pewnej mierze”, gdyż kreatywność i pomysłowość Allena na pewno zaskoczą niejednego widza. „Co nas kręci, co nas podnieca” to według mnie pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów Woody’ego, ale dla wszystkich ludzi lubiących zwariowane i zakręcone historie, bo to właśnie przykład jednej z nich.